Bolesław Prus - Omyłka, Literatura - różne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
NR ID : b00141Tytu� : Omy�kaAutor : Boles�aw PrusOmy�kaDom mojej matki sta� na brzegu miasteczka, przy ulicy obwodowej , wzd�u� kt�rej mie�ci�y si� budynki gospodarskie, sad i ogr�d warzywny. Za domem ci�gn�y si� nasze grunta, zawarte mi�dzy drog� boczn� i pocztowym go�ci�cem. Ze strychu, gdzie znajdowa� si� pokoik brata, w zwyk�ym czasie nape�niony rupieciami, mo�na by�o widzie� z jednej strony ko�ci�, rynek, �ydowskie sklepiki i star� kapliczk� �w. Jana, z drugiej - nasze pola, potem olszyn�, dalej g��bokie w�wozy zaro�ni�te krzakami, wreszcie - samotn� chat�, o kt�rej ludzie wspominali z niech�ci�, a niekiedy z przekle�stwem.Mia�em w�wczas lat siedem i chowa�em si� przy matce. By�a to kobieta wysoka i silna. Pami�tam jej twarz rumian� i energiczn�, kaftan podpasany rzemieniem i pukaj�ce buty. M�wi�a g�o�no i stanowczo, a pracowa�a od rana do nocy. O �wicie by�a ju� na dziedzi�cu i ogl�da�a krowy, konie, kury - czy nie dzieje si� im jaka krzywda i czy dosta�y je��. Po �niadaniu sz�a w pole zbaczaj�c do chorych, kt�rych w miasteczku nigdy nie brak�o. Gdy wraca�a do domu, czekali na ni� r�ni interesanci: jeden chcia� kupi� bydl�tko, drugi po�yczy� zbo�a lub pieni�dzy; ta radzi�a si� o kaszl�ce dziecko, a tamta przynios�a na sprzeda� garstk� lnu. Prawie nie mog� wyobrazi� sobie matki samotnej; zawsze kr�cili si� przy niej ludzie jak go��bie przy go��bniku, prosz�c o co� lub za co� dzi�kuj�c. Ona w ca�ej okolicy wszystkich zna�a, wszystkim pomaga�a i radzi�a. Rzecz, zdaje si�, niegodna wiary, a przecie tak by�o, �e nawet ksi�dz proboszcz i pan burmistrz przychodzili zasi�ga� jej zdania. Ona rozmawia�a z nimi robi�c po�czoch�, a nast�pnie, jak gdyby nic, bieg�a doi� krowy. Umia�a te� w razie potrzeby zaprz�c konie do wozu i wyjecha� po snopy, a nawet drzewa nar�ba�. Wieczorami szy�a bielizn� albo �ata�a moje odzienie, w nocy, gdy psy mocniej ujada�y, zrywa�a si� z ��ka i ledwie odziana w gruby szlafrok obchodzi�a budynki. Raz wystraszy�a z�odzieja.Ch�opi, panowie, dzieci, chorzy, zwierz�ta, drzewa, nawet kamie� przy wrotach - wszystko j� obchodzi�o. Tylko o chacie stoj�cej za naszymi po�ami nie wspomina�a nigdy. Jej mieszka�cy musieli by� bardzo zdrowi i szcz�liwi, gdy� mama wcale nie zagl�da�a do nich.Ojciec m�j od kilku lat nie �y�; pami�tam go o tyle, �em co dzie� ofiarowa� Bogu pacierz za jego dusz�. Raz, kiedym by� bardzo senny i poszed�em spa� bez pacierza, pokaza�a mi si� w nocy dusza ojca na �cianie. By�a jasnobia�a, niewielka, z formy podobna do duszy w �elazku. Zl�k�em si� nadzwyczajnie i do rana przele�a�em z g�ow� schowan� pod ko�dr�. Nazajutrz powiedzieli mi, �e to blask ksi�yca pada� na �cian� przez serce wyci�te w okiennicy. Od tej jednak�e pory nigdy nie zapomnia�em modli� si� za Ojca.Mia�em tez brata o kilkana�cie lat starszego ode mnie Przypominam go sobie jak przez mg��, poniewa� widzia�em go zaledwie par� razy w �yciu. Wiem, �e nosi� czarny mundur ze z�otymi guzikami i szafirowym ko�nierzem i �e sposobi� si� na doktora.Nieraz, zdj�ty ciekawo�ci�, wychodzi�em na strych, a�eby przez najwy�szy dymnik zobaczy� stolic�, gdzie uczy� si� brat, a przynajmniej miasto, gdzie mama je�dzi�a po kilka razy na rok. Nieraz �ledzi�em pocztow� bryczk� szybko jad�c� w tamt� stron�. Bryczka i wisz�cy nad m� ob�ok kurzu gin�y w lesie, kt�ry wype�nia� szczelin� mi�dzy niebem i ziemi�, a przede mn� w dali sta�a tylko chata samotnik�w, skulona i czaj�ca si�. Niekiedy s�oneczne �wiat�o pada�o w jej okienka, w�wczas nie mog�em oprze� si� z�udzeniu, �e widz� g�ow� du�ego kota, kt�ry patrzy na mnie, jakby chc�c si� rzucie. Ogarnia� mnie strach i kry�em si� za ram� dymnika ciesz�c si�, �e teraz nie zobaczy mnie potw�r. Wnet jednak ciekawo�� przemaga�a obaw�, znowu wygl�da�em i zapytywa�em si� w duchu - kto w chacie mieszka?... Czy to nie jest cha�upka na kurzej n�ce, o kt�rej tyle s�ysza�em od prz�dek, i czy w mej nie siedzi czarownica zamieniaj�ca ludzi w zwierz�ta?...Dzie� za dniem up�ywa� bardzo szybko. Ledwiem wsta�, ju� trzeba si� by�o k�a��, ledwiem si� po�o�y�, ju� trzeba wstawa�. Ka�dego prawie dnia chcia�em co� zrobi�, a gdy nadszed� wiecz�r, przypomina�em sobie, �em nic nie zrobi�. Czas ucieka� jak podr�ni, na kt�rych niekiedy patrzy�em przez okno mign�y kom�, furman i nim pozna�em, kto jedzie, ju� by�o wida� ty� bryczki. Mog� powiedzie�, �e ca�e dzieci�stwo sp�yn�o mi w jeden dzie�.By�o jeszcze ciemno w pokoju, kiedy stara moja mamka wesz�a z brzemieniem drew i cicho po�o�ywszy je na pod�odze, zacz�a uk�ada� polana w kominku. Matka siedzia�a ju� na ��ku szepcz�c pacierz:- "Zdrowa�, Panno Mario, �aski pe�na " A jak tam na dworze, �ukaszowa?- Niczego - odpowiedzia�a mamka.- "Pan z Tob�, b�ogos�awiona� Ty.. " A Walek ju� wyjecha�?- Ju� musi jest za wrotami.W okamgnieniu matka by�a ubran� i zdj�wszy ze �ciany p�k klucz�w z jelenim ro�kiem, wysz�a z alkierza. Z komina pad�y na pok�j czerwone blaski, drzewo zatrzeszcza�o, ode drzwi poci�ga� rze�wy ch��d, a za oknami �wiergota�y roje ptak�w. Spocz��em na kl�cz�c� przed kominem �ukaszow�. Stara kobieta, w czepku z falbanami, podobn� by�a do sowy, zwr�ci�a ku mnie twarz koloru drzewa i okr�g�e oczy i �miej�c si� rzek�a:- Ju� ci si� chce zbytk�w!...Udawa�em, �e �pi�, lecz nagle ogarn�a mnie taka rado��, nie wiem nawet z jakiego powodu, �em zerwa� si� z ��ka i jednym skokiem usiad�em na karku nia�ce. - A c� to za zgryzota z tym ch�opczyskiem - irytowa�a si� baba spychaj�c mnie na pod�og�. - Id� zaraz do ��ka, ty sowizdrzale, bo si� zazi�bisz... Anto� m�wi� ci, id�, p�kim dobra, bo pani zawo�am.By�em znowu w ��ku. Wtedy mamka wzi�a przed komin moj� koszul� dzienn�, aby j� wygrza�, a ja tymczasem zdj��em nocn�.- Uuu!... ty bezwstydniku paskudny - gniewa�a si� - �eby te� taki du�y ch�opiec go�o chodzi�... Nie ma to w oczach ambicji za grosz... No - czeg� si� znowu ubierasz w nocn� koszul�, kiej ci chc� w�o�y� dzienn�? Anto�, ustatkuj ty si�!...Potem bra�a moje majtki, by�y one zeszyte razem z kaftanikiem. A�eby ubra� si� w nie, nale�a�o przez tylne wej�cie w�o�y� jedn� nog�, potem drug�, a nast�pnie wsuwa� r�ce w ciasne r�kawy...- Anto�! st�j�e spokojnie... - upomina�a mamka zapinaj�c mi na plecach cztery guziki. - Teraz se sied�, trza ci� obu�. Anto�! trzymaj nog� prosto, bo ci po�czochy nie w�o��... O, widzisz, znowu p�kni�ty trzewik i zerwany sznurek. Moje nieszcz�cie z tym ch�opczyskiem. Anto�! nie kr�� si�, bo pani zawo�am. St�j�e, wioz� ci sukienk� A gdzie pasik? Patrzajcie go, pasik w ��ku... Jak b�dziesz taki dokucznik, to ci� z�api� kiedy i zanios� do starego za olszyn�. On ci da!...- Oj! oj! a co on mi zrobi? - odpowiedzia�em zuchwale.- Nie b�j si�, nie takim on robi�, co ich pogubi� do �mierci Niech B�g broni ka�dego grzesznego.- Ten stary?- Ju�ci, on.- Ten, co mieszka w cha�upce??- Ju�ci, tak.- Za naszymi polami?- A ino.- On sam mieszka? - pyta�em zaciekawiony.- Kt� by z mm mieszka�? Od takiego to i z�odziei ucieka.- C� on za jeden?- A licho go wie, chorob�! Zdrajca, i tyle. Tfu! w imi� Ojca i Syna - mrucza�a baba spluwaj�c. - Ma kogo spotka� nieszcz�cie, lepiej niech jego spotka. M�w pacierz, dziecko, ju� �niadanie gotowe.Ukl�k�em i m�wi�c pacierz spluwa�em za siebie jak �ukaszowa, bo mi wci�� na my�l przychodzi� niedobry cz�owiek, z kt�rym nawet z�odzieje nie chc� mieszka�.Poszed�em do spi�arni uca�owa� r�ce matki, a tymczasem �ukaszowa zanios�a mi do jadalnego pokoju sitny chleb i talerz �urku zatartego czosnkiem i zasypanego kasz� hreczan�. Zjad�em go z po�piechem i zaraz wybieg�em na dziedziniec wystruga� pa�asz z gonta. Nimem wyszuka� deseczk�, rumem wyostrzy� n� i zatamowa� krew ze skaleczonego palca, patrz� - a tu wlecze si� pan Dobrza�ski."To nieprawda, a�eby ju� by�a jedynasta" - pomy�la�em rozgniewany i uciek�em schowa� si� za stajni�. Lecz nim och�on��em z pr�dkiego biegu, ju� s�ysz� nia�k�, jak wo�a wniebog�osy:- Anto�! Anto�! pan nauczyciel przyszed�.- Nie p�jd�! - krzykn��em pokazuj�c w tamtym kierunku j�zyk.Wtem odezwa�a si� mama:- Anto�! do nauki..Bo�e, jaki by�em z�y w tej chwili. No, ale co robi�? Wyszed�em spoza stajni i wlok�em si� do domu pragn�c, a�eby mi si� droga wyci�gn�a, jak st�d do stolicy. I dziwna rzecz, droga istotnie troch� si� wyd�u�y�a.Zacz��em przez okno do pokoju jadalnego my�l�c, i� mo�e sta�o si� co� takiego, �e pan Dobrza�ski znikn��. Gdzie tam. Siedzi przy stole jak straszyd�o, w swoim surducie, z wysok� czupryn�, z ko�nierzykami do skroni, z szyj� d�ug� jak biczysko okr�cone w czarn� chustk�. Ju� wydobywa mosi�ne okulary i zaciska je na nosie Z prawej strony na stole czerwona chustka, z lewej - brzozowa tabakierka z rzemykiem... Bo�e, �e te� nie ma sposobu na takiego cz�owieka!... Przychodzi rano i po po�udniu jak zmora, a ja nic zrobi� nie mog� przez niego.Wszed�em do pokoju i niedbale poca�owawszy w r�k� pana Dobrza�skiego, zacz��em wyci�ga� z szuflady ksi��ki i kajety. Sz�o to bardzo powoli, lecz nareszcie - sko�czy�o si�. Usiad�em do lekcji.Dzi� ju� nie wyobra�am sobie, jakim sposobem wytrzymywa�em dwie godziny strasznej m�ki nazywaj�cej si� lekcj�. By�em jak ptak przywi�zany nitk� za nog�. Ilem ja razy chcia� zerwa� si�, wyskoczy� za okno i ucieka�, gdzie oczy ponios�. Kr�ci�em si�, jakbym siedzia� na szczotce do czesania lnu, a niekiedy z rozpaczy tak macha�em nogami, �em uderza� w dno sto�u. Wtedy siwy surdut pana Dobrza�skiego, a p�niej jego g�owa, osadzona na wysokiej szyi, zwraca�y si� w moj� stron�. Czerwieni�em si� i cich�em czuj�c nad sob� okr�g�e okulary i niebieskie oczy patrz�ce przez wierzch szkie� - i ju� by�em od �wi�tej pami�ci spokojny, kiedy pan Dobrza�ski zaczyna�:- A to co za ha�asy? Nie wiesz, �e jeste� na lekcji i powiniene� zachowywa� si� jak w ko�ciele? M�wi�em ci to ju� nieraz...Potem bra� tabakierk� z brzozowej kory, strzela� w m� palcami, ci�gn�� za rzemyk, zdejmowa� wieko, za�ywa� tabak...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]