§ Steel Danielle - Światła Południa, zachomikowane (hasło 123)

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Steel Danielle
Światła Południa
Przejmująca i pełna czułości opowieść o rozbitej i
połączonej na nowo rodzinie, o winie i przebaczeniu,
przesycona chłodem sal sądowych Manhattanu i ciepłem
amerykańskiego Południa
Minęło jedenaście lat, odkąd Alexa opuściła Charleston,
uciekając przed bólem, jaki zadał jej mąż, i okrucieństwem
jego bogatej rodziny. Zdołała zapomnieć o przeszłości –
wychowuje siedemnastoletnią córkę i pracuje jako
zastępca prokuratora okręgowego w Nowym Jorku.
Anonimowe groźby, jakie zaczyna dostawać podczas
procesu seryjnego mordercy, burzą jej spokój. W obawie o
bezpieczeństwo swojego dziecka Alexa podejmuje
najtrudniejszą decyzję: zawozi dziewczynę do rodziny
byłego męża, do świata, w którym sama zaznała tyle
krzywd. Nie wyobraża sobie nawet, jak bardzo odmieni to
życie jej i jej córki…
Rozdział 1
Mężczyzna drzemał na podniszczonym fotelu z przetartą tapicerką, a jego
podbródek powoli opadał na pierś. Był wysoki i potężnie zbudowany;
tatuaż w kształcie węża wyzierał mu na karku spod koszulki, gdy głowa
się pochylała. Jego długie ręce leżące na poręczach fotela wydawały się
bez życia w małym ciemnym pokoju. Z korytarza dochodził
nieprzyjemny zapach gotowanego jedzenia; grał telewizor. W kącie stało
niezasłane wąskie łóżko, zakrywając większą część brudnego włochatego
dywanu. Szuflady komody były otwarte, a nieliczne ubrania, jakie ze sobą
przyniósł, leżały na podłodze. Miał na sobie bawełniany podkoszulek,
ciężkie buty i dżinsy; błoto na podeszwach wyschło i kruszyło się na
dywan. Spał spokojnie, ale nagle się przebudził. Poderwał głowę
raptownie, z chrapnięciem, i szeroko otworzył bladoniebieskie oczy, a
włosy na rękach mu się zjeżyły. Miał niezwykle wyostrzony słuch. Znów
zamknął oczy i nasłuchiwał, po czym wstał, chwycił kurtkę i jednym
susem przemierzył wąski pokój. Gdy uniósł głowę, wytatuowany wąż
zniknął pod koszulką.
Lukę Quentin prześlizgnął się cicho nad parapetem, zamknął za sobą
okno i zbiegł po schodach pożarowych. Przenikliwy ziąb. Styczeń w
Nowym Jorku. Quentin był w tym mieście od dwóch tygodni. A przedtem
w Alabamie, Missisipi, Pensylwanii, Ohio,
Iowa, Illinois i Kentucky. Odwiedził też przyjaciela w Teksasie.
Podróżował od miesięcy. Pracował tam, gdzie mógł. Nie potrzebował
wiele, żeby przetrwać. Poruszał się cicho jak pantera; już szedł ulicą w
Lower East Side, zanim ludzie, których nadejście usłyszał, znaleźli się w
jego pokoju. Nie wiedział, kim są, ale nie był na tyle głupi, żeby
ryzykować. Najpewniej to gliniarze. Siedział w więzieniu dwa razy, za
oszustwo na karcie kredytowej i rabunek; dobrze wiedział, że
eks-więźniowie nigdy nie dostają drugiej szansy. Od nikogo. Kumple z
paki nazywali go Q.
Drżąc z zimna, przystanął, żeby kupić gazetę i kanapkę, i poszedł dalej.
W innym świecie zostałby uznany za przystojnego -szerokie silne
ramiona i wyraziste rysy twarzy. Skończył trzydzieści cztery lata, z czego
dziesięć spędził w więzieniu. Oba wyroki odsiedział do końca. Teraz był
wolny jak ptak. Od dwóch lat chodził znowu po ulicach i od tamtej pory
nie wpakował się w kłopoty. Mimo swojej postury potrafił wtopić się w
każdy tłum. Miał jasne rudawozłote włosy o nieokreślonym odcieniu,
bladoniebieskie oczy i czasami zapuszczał brodę.
Quentin szedł na północ, a kiedy dotarł do Czterdziestej Drugiej ulicy - na
zachód. Wślizgnął się do kina tuż przy Times Square, usiadł w ciemności
i zasnął. Kiedy stamtąd wyszedł, była północ; wskoczył do autobusu i
wrócił do śródmieścia. Zakładał, że tych, którzy złożyli mu wizytę,
dawno już nie ma. Może ktoś z hotelu dał znać glinom, że jest byłym
więźniem. Tatuaże na jego rękach wiele mówiły dobrze zorientowanym.
Po prostu nie chciał być w pokoju, kiedy przyjdą, i miał nadzieję, że prze-
staną się nim interesować, gdy nic nie znajdą. O wpół do pierwszej dotarł
z powrotem do ponurego hotelu.
Zawsze chodził schodami. Windy to pułapka - lubił poruszać się
swobodnie. Recepcjonista skinął mu głową i Luke ruszył na górę. Był już
na podeście tuż pod swoim piętrem, kiedy usłyszał jakiś dźwięk. Nie
kroki ani skrzypienie drzwi; kliknięcie. Tylko to. Od razu rozpoznał
odgłos odbezpieczanej broni i z prędkością dźwięku po cichu zbiegł z
powrotem schodami;
zwolnił dopiero przy recepcji. Coś nie grało, i to bardzo. Uświadomił
sobie, że są za nim, w połowie schodów. Trzech gości. Lukę nie zamierzał
czekać, żeby się przekonać, kim są. Przyszło mu do głowy, by spróbować
jakoś się z tego wyłgać, ale instynkt mu podpowiadał, że lepiej uciekać. I
tak zrobił; biegł jak szalony. Był już daleko na ulicy, kiedy wypadli przez
drzwi. Ale Luke'a nikt by nie dogonił. Biegał w pudle, żeby utrzymać
formę. Ludzie mówili, że Q jest szybszy niż wiatr. I teraz właśnie tego do-
wiódł.
Przeskoczył płot za budynkiem, chwycił się krawędzi dachu garażu i
przesadził kolejne ogrodzenie. Znalazł się wśród zabudowań; wiedział
już, że nie może wrócić do hotelu. Coś było nie tak. Ale dlaczego? Miał
obrzyn wepchnięty w spodnie, a nie chciał, by złapano go z bronią,
wyrzucił go więc do pojemnika na śmieci i przemknął za budynkiem w
stronę alejki. Po prostu biegł dalej, aż dotarł do kolejnego ogrodzenia.
Myślał, że ich zgubił, i nagle jakaś dłoń chwyciła go za kark jak imadło.
Wcześniej nikt nigdy nie złapał go tak mocno. Lukę cieszył się jak cho-
lera, że wyrzucił broń. Teraz chciał tylko pozbyć się gliniarza. Uderzył go
łokciem w żebra, ale tamten tylko chwycił go mocniej za szyję i bardziej
ścisnął. Luke'owi natychmiast zakręciło się w głowie i runął na ziemię.
Policjant wiedział dokładnie, za co złapać. Kopnął Luke'a w plecy, aż
zadudniło, Q jęknął przez zaciśnięte zęby.
- Ty sukinsynu! - zawołał, chwytając mężczyznę za nogi.
Gliniarz upadł i obaj zaczęli się tarzać. Policjant, młodszy, w lepszej
formie, przygwoździł Luke'a do ziemi w kilka sekund. Od miesięcy
czekał na ten ekscytujący moment, kiedy dorwie Q. Jeździł za nim przez
wszystkie stany; był w jego pokoju już dwa razy w tym tygodniu i raz w
poprzednim. Charlie McAvoy znał Luke'a lepiej niż własnego brata.
Dostał pozwolenie od mię-dzystanowej jednostki specjalnej, by śledzić
Quentina niemal przez rok, i wiedział, że go dopadnie, nawet gdyby miał
zginąć. A teraz, kiedy to zrobił, nie zmierzał go już wypuścić. Ukląkł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • filmowka.pev.pl
  •