Źrodlo, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stefan ŻeromskiródłoKto i kiedy nadał Jankowi pseudonim All-de-Barana, nie potrafię okrelićcile, ponieważ jednak nikogo to prawdopodobnie nie interesuje, poprzestanęwięc na zaznaczeniu, że pseudonim powyższy przylgnšł do Janka w sposóbdziwnie nieodlepiony. Obecnie Janek od jakich piętnastu miesięcy zajmujelokal ksišżęcy, umeblowanie którego stanowi "łóżko, miotła - nic więcej"...Poczšwszy od cian i sufitu, nie tyle pomalowanych, ile pomazanychniebieskoszarym wapnem, a kończšc na szparach w popaczonej podłodze -wszystko badał już Janek z zadziwiajšcš systematycznociš, toteż w cišguzajmujšcego nas obecnie momentu jego żywota zajęty jest innymizatrudnieniami: studiuje z pewnym odcieniem pogardy swe długie izakrzywione, jak szpony jastrzębia, paznokcie, wyskubuje kupki nici z tychmiejsc surduta, które w odległej przeszłoci ozdobionymi były przezrzeczywiste guziki, wymierza za pomocš skrawka papieru objętoć swychzatrważajšco chudnšcych łydek, tępi zaciekle wielkorosyjskie pluskwy iczasami, defilujšc po izbie, wypowiada monologi. Błękit tęczówek jego oczuspełzł, nadajšc tym wymownym niegdy, płomienistym i czarujšcym oczom kolorsopla lodu, wargi zawinęły się wewnštrz, prawdopodobnie wskutek częstegozacinania zębów, policzki zapadły, skronie zżółkły zupełnie jak u starca.Nikt by nie przypucił, patrzšc na mizernš postać tego młodziana - gdyby,nota bene, ktokolwiek miał możnoć oglšdania jego mizernej postaci - że onto włanie usiłuje trwale wypełnić jedne z najtrudniejszych do wypełnieniamaksym życia: usiłuje patrzeć na cierpienia chwili obecnej ze stanowiskaprzyszłoci.- All-de-Baranie! - mówi do siebie Janek - wypada ci wiedzieć, żezestawienie rzeczy diametralnie różnych wytwarza dowcip lub boleć. Zajmowaćsię wytwarzaniem dowcipu w tym oto pawilonie jest, o ile mi się zdaje,rzeczš zbytkownš - zajmować się wytwarzaniem boleci - jest rzeczš szkodliwš- n'est-ce pas?... "Nessun maggior doloie", jak powiedział Dante Alighieri,a może nawet sam Torquato Tasso. Otóż, wychodzšc z tego, że tak powiem,założenia, powiniene uspokoić się zupełnie, umiecić wygodnie sphincter anina stanowisku przyszłoci i patrzeć na chwilę obecnš z pobłażliwociš ispokojem. Zabijajš cię, męczš, wycišgajš z ciebie nerwy i żyły - to takieproste i naturalne, i logiczne. Czy sprawiedliwe - to rzecz inna. Twojawina, że się zbłškał, jak ptak wędrowny nad głębiami oceanu leciał długobez tchu i odpoczynku... Cóż dziwnego, że teraz spadniesz i rozcišgnie sięnad tobš wiecznie milczšce oblicze przepaci? Któż ci zaręczył, że nie jestnajwyższym dobrem - według starej edycji - "mierć, sšd, piekło, niebo" - awedług nowej - "niepoznawalna"? Tam, poza pawilonem, taka wahajšca sięwštpliwoć budzi przestrach i tajemniczš trwogę - dla nas, mylicieli,stanowi przecie jedynš szczelinę, którędy wyjć stšd można. My nadtoposiadamy niemal pewnoć, że stada ptaków podobnych do nas lecieć będš tymsamym szlakiem, a najcięższa podobno boleć traci połowę swej niszczšcejsiły, o ile staje się cierpieniem gromadzkim, nie moim ani czyim osobistym,ale naszym wspólnym, gromadzkim. Wierz mi, All-de-Baranie, że istnieje w tejdolinie łez pewnego rodzaju kooperacja serc umęczonych, która...W chwili gdy Janek wygłasza ten monolog, zakładajšc nogi na poręcz łóżka wsposób prawdziwie oryginalny - uchylajš się drzwi i wchodzi na paluszkachpan. Pan jest kawalerem bardzo wysmukłym, ma na cienkim nosku szare binokle,dokoła brudnego kołnierzyka obwišzane co w rodzaju fantastyczniewystrzępionej i niezdatnej do użytku pończochy, wykwintny i subtelnie modnytużurek, jaki wobec oberwanych krótkich majtek i rozpłaszczonych, a takdługich jak sanice, kamaszków, zdaje się uniewinniać ze swej bezwłasnowolneji przypadkowej obecnoci na grzbiecie wkraczajšcego. Stosunek tego tużurkado podziurawionego materiału, jaki otula piszczele dolnych kończynmłodzieńca - wzbudził w umyle Janka przypuszczenie, że ma przed sobšpsychologa, już wówczas, kiedy nieznajomy po raz pierwszy zjawił się w tymlokalu. Póniejsze, prawie codzienne konwersacje z panem potwierdziły domysłpierwotny. W rozmaitych porach dnia psycholog wkracza, rzuca się desperackona krzesło i mówi płynnie swym drewnianym i przykrym głosem, kończšc każdezdanie jakim kategorycznym zapytaniem. Obecnoć pana, jego podstępne - iplugawe badania nie robiš na Janku wrażenia przykrego dlatego po prostu, żejest to mowa ludzka. Wstaje tedy z łóżka, przechadza się po pokoju z rękamiw kieszeniach i marzy cichym, sennym marzeniem, jak wielkš byłaby takaradoć, gdyby zamiast pana wszedł do tej stancji jaki najuboższy,najprostszy, najgłupszy człowiek, byleby tylko można było na maleńkš miaręczasu oprzeć głowę na jego piersi i posłuchać, jak bije serce ludzkie.Tymczasem pan, kończšc wykwintnie zełgany okres, mówi:- Czy nie życzycie sobie, kolego, przeczytać cokolwiek? Ja mam ze sobšrozmaite ksišżki, a że siedzimy razem...- Nie, panie, który nazywasz mię swym kolegš. Czytuję tylko w pewnychodstępach czasu Dialogi króla Salomona z Marchołtem grubym a spronym - nicnadto.Wówczas psycholog szybko zaczyna z innej beczki. I znowu wymawia mnóstwowyrazów i szereg ich kończy, pytajšc:- Czy nie czujecie, kolego, apetytu?- Och, nie. Sšdzę jednak, że herbata nie powinna właciwie mieć smakurosołu, otrzymanego po .wygotowaniu funta używanych grzebieni gęstych; smakjej, jeżeli mię pamięć nie myli, inny jest zupełnie...- Czyż przypuszczacie, że pamięć już was myli? - pyta. psycholog badawczo.- Bardzo być może. Pan, który badasz skrytoci serca ludzkiego, wiesznajlepiej, że myli nas wszystko. Ja jestem chory, chory - i nie pamiętamnic. Nic a nic, panie z białym nosem. Niestety! panie, który, nie wiem zjakich powodów, odmawiasz sobie przyjemnoci noszenia skarpetek.- No, ale Józka, zwanego "Marginesem", waszego kolegę uniwersyteckiego,musicie pamiętać - cóż znowu? - mówi psycholog wpijajšc się oczami w oczyJanka.Boleć zjadliwa kšsa All-de-Barana w głębi serca, gdy słucha tych słów idowiaduje się o losie "Marginesa". Odpowiada jednak z umiechem:- Znałem tylko Hrabanusa Maura, który napisał dzieło: De nihilo et tenebns -uważa pan, a "Marginesa" żadnego... De nihilo et tenebiis - zabawnahistoryjka... Scholastyczne dziełko - co?- Nie chcecie odpowiedzieć - a przecież, jak to raz już wspomnielicie, wmłodzieńczych latach mieszkalicie w miecie gubernialnym, gdzie "Margines"włanie...- Mylisz się, gentlemanie... To, co kiedykolwiek mówiłem, stosowało sięzawsze do przyszłoci. Mówiłem, że będę kiedy jechał konno na młodej klaczyz białš strzałkš na czole, ze skórš cienkš jak papier, w cichš noc letniš,gwiadzistš, kiedy żyto dojrzewa. Posłuchaj, panie, będę czuł, co to jestruch, każdym muskułem, każdš żyłš, każdym nerwem, będę oddychał całymipłucami, w ogromnym powietrzu, będę pędził w cwał, tak żeby koń dotykałbrzuchem ziemi - i obydwu nam, mnie i koniowi, będzie bujny wiatr warczałkoło uszu, aż nam krew w żyłach zacznie bić jak nabój w lufie podczaswystrzału, aż się zapamiętamy w dzielnej rozkoszy niepohamowanego pędu popięknej, ukochanej ziemi... ach,Słania się Janek z kšta w kšt izby, gdy to mówi, zatacza się, łkawewnętrznym szlochaniem, wydzierajšcym się z głębi piersi, niby dławionewysiłkiem rzężenie. Za chwilę uspokaja się i z suchymi już oczami zatrzymujesię przed swym gociem. Patrzy mu w oczy łagodnie i kiwa głowš jakozabawnie, jak małe dziecko, które zgadza się na każdš zabawkę, jakš mupodsuwajš.- Chwilowa niedyspozycja, łaskawy panie - mówi małe, niewiadome pragnienieruchu, po prostu, jeli nie sprawi panu jakiej trudnoci skombinowanie tegozjawiska odruch...Młodzieniec odziany w cudzy tużurek milczy teraz, leżšc na krzesełku znogami wycišgniętymi przed' siebie tak bezwładnie, że nie stara się ukryćnagoci brudnych gnatów, widocznych nad cholewkami kamaszków. Głowa jegoprzechyla się na ramię... Znać, że doznaje na widok odruchów Janka jedynegoszczštkowego uczucia: znużenia. Leży tak z wysuniętymi wargami i zdaje sięnie widzieć, że Janek wpatruje się weń rozszerzonymi renicami, jakbyzaglšdały w ciemnoć, że schyla się nad nim i całuje go w usta.Po chwili dopiero podnosi głowę, odsuwa się i słucha dziwnych słów z tymsamym wyrazem wstrętu czy znużenia:- Bracie mój nieszczęliwy... Jeżeli doznasz kiedykolwiek, jak w tej chwili,goryczy - nie wzbraniaj łzom płynšć... One rozmiękczš grudę pokrywajšcš tweserce zatwardziałe, nauczš cierpieć szlachetnie i widzieć brata wczłowieku... Zapłacz nad sobš i uczynkami twoimi.Psycholog odsuwa w tył krzesełko, wstaje leniwie i zmierza ku drzwiom. Tamzatrzymuje się i odwraca, aby spojrzeć na skurczonš postać Janka stojšcegopod oknem.- Idiota - ech - idiota - mówi wychodzšc.Gdy drzwi zamknęły się za nim, Janek chodzi po izbie na palcach i mówi dosiebie półszeptem:Połknšłe moje słowa, jak wilk zamrożonš w sadle sprężynę, będzie sięrozkręcała w tobie, będzie cię nękała, aż poczniesz płakać i kajać się...Mylšc o tej kwestii, defiluje i defiluje po izbie aż do zmęczenia nóg...Zaczyna mu się dawać we znaki, dzięki rozmowie z psychologiem, znużeniewewnętrzne, upadek ducha wzmagajšcy się z każdš chwilš, któremu opierał siędotšd tak wytrwale. Jeszcze jedno targnięcie nie wiedzieć jakš nazwęnoszšcego podmuchu i rozerwie się zdolnoć do trwania, włos naprężony.Zaczyna goršczkowo chwytać rozmaite pojęcia kojšce i czepiać się ichmylami. Jest to jednak ta chwila, kiedy myl odbija się od każdegozjawiska, od każdego wspomnienia, jak od rzeczy martwej, liskiej, plugawej,kiedy przez n...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]