Śmierć to dopiero początek..., ❶FANFICTION, NIE AKTYWNE, OPOWIADANIA, Śmierść to dopiero początek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Śmierć to dopiero
początek...
Beta: Dians
Autor: TuptuśMecy(Mercy)
"Życie jest jak świeca na wietrze - tak ulotne… Jeden podmuch wiatru i wszystko może runąć jak
domek z kart… Boisz się śmierci? Dlaczego? Przecież tam nie ma bólu, cierpienia i łez… Śmierć.
Pani, która kiedyś wyciągnie do Ciebie rękę i powie „chodź”, okryje Cię swą czarną szatą i
zabierze do przedziwnego świata… Patrz więc na księżyc, bo możesz widzieć go po raz ostatni,
powiedz: „Kocham Cię”, bo to mogą być twoje ostatnie chwile… Żyj tak, byś niczego nie żałował…
Żyj tak, jakby każdy dzień był Twoim ostatnim, bo życie to dar… Żyj więc zanim dopali się
świeczka…"
Późne popołudnie, niczego nie świadome dzieci bawią się w piaskownicy. Rodzice wesoło
prowadzą rozmowy, nikt z tu obecnych nie zdaje sobie sprawy, że od dłuższego czasu jest
obserwowany, a to co stanie się za parę godzin zmieni życie tego miasteczka na zawsze.
Dziewczynka straci przyjaciela, matka straci syna, a wszyscy wokół zaufanie do swoich sąsiadów.
Jest ostatni dzień lata, pogoda jak zwykle dopisuje, matki z dziećmi przychodzą do parku późnym
popołudniem by dzieci nie były narażone na atak palącego słońca. Kasia, spokojna pięciolatka i jej
o rok starszy kolega Krzyś nie mogą doczekać się spotkań w piaskownicy. Każde z nich bowiem
cały dzień zajmuje się wymyślaniem nowych figur z mokrego pisaku, które już wkrótce będą mogli
zrobić. Jednak mama Kasi zostaje zatrzymana dłużej w pracy, dziewczynka zatem nie będzie mogła
spotkać się dzisiaj z przyjacielem.
- Babciu, dlacego ty nie mozez isc dzisiaj ze mnom do parku? – Pyta dziewczynka z nadzieją w
głosie.
- Kochanie, ja musze przyszykować obiad dla dziadka. Po za tym, to słońce jest dla mnie za mocne,
a nie jestem już taka młoda jak ty kwiatuszku.
Kasia wie, że babcia ją kocha jednak nie potrafi zrozumieć, że starsi ludzie w czasie upałów często
tracą przytomność, ale jako mała dziewczynka jest tego nieświadoma.
Los jednak uśmiecha się do niej. Dzięki Krzysiowi Kasia pod opieką jego mamy bawi się teraz z
chłopcem w piaskownicy. Jest szczęśliwa, ale to szczęście małego dziecka zamieni się w rozpacz,
której nikt z nas nie może pojąć. Ludzie bowiem są jak skorupa, przez którą zazwyczaj bardzo
ciężko się przebić, natomiast dzieci widzą świat taki, jakim jest - dlatego cierpią.
Była godzina siedemnasta, ale w letnie dni nikt nie zwracał na to uwagi. Mama Krzysia
przypomniała sobie, że musi kupić jeszcze parę niezbędnych rzeczy, które przed wyjściem z domu
zapisała sobie na kartce. Nie chciała przeszkadzać dzieciom w zabawie, dlatego poprosiła dwie
kobiety siedzące obok, by popatrzyły przez chwilę na tę dwójkę maluchów, zgodziły się. Kobieta
zerkneła jeszcze na dzieci i poszła do pobliskiego supermarketu.
- Ksysiu patz tam jest wiecej piasku moze, moze on jest fajniejsy dla nasych babek? - Spytała
niewinnie dziewczynka.
- Wiesz, że mażesz mieć racje… Tylko weź wiaderka, mama pewnie nie zauważy, że na chwile
zniknęliśmy, po za tym ja Cię przypilnuję. Idę do szkoły już niedługo, a tata powtarza, że jestem już
dużym mężczyzną.
Niestety Krzyś miał rację, gdyby jego mama siedziała na ławce na pewno zwróciłaby uwagę, że
dzieci wychodzą z piaskownicy, kobiety jednak zajęte rozmową nie zważały na samotnie
oddalające się dzieci. Dziewczynka zawierzyła chłopcu. Śmiało swoją mała rączką złapała swojego
towarzysza i udali się w im tylko wiadomym kierunku. Tak dopełniła się ich straszna historia.
W cieniu drzewa stał niezauważalny dla ludzkiego oka człowiek, o ile można tak o nim powiedzieć.
Takich ludzi nie spotyka się raczej często. Idealnie piękny, blady, wyglądał jak model z okładki
magazynu, w którym reklamuje się bieliznę. Rysy jego twarzy były ostre, oczy nienaturalnego
koloru. Z zaciekawieniem przyglądał się dzieciom bawiącym się w piasku. Nie miał jednak odwagi
podejść do nich, gdyż słońce zdradziłoby kim tak naprawdę jest. Obserwował jak piaskownica
pełna pachnących dzieci każdego dnia najpierw jest pełna, później pogrąża się w mroku i zupełnej
pustce, by odżyć na nowo kolejnego dnia. O takim dniu nie marzył nigdy, wiedział bowiem, że
dzieci pilnowane są przez opiekunów bardzo dobrze, matki troszczą się o nich, o niego nikt tak się
nigdy nie troszczył, dlatego jest tym kim jest. Ku swojemu wielkiemu szczęściu jednak taki dzień
nadszedł. Dwójka niczego nie świadomych dzieci szła w jego stronę. Wyglądali tak słodko i
niewinnie trzymając się za rączki. Musi wcielić swój plan w życie, gdyż w niedługim czasie zjawią
się tu osoby, przed którymi od dawna się ukrywa, jednak pragnienie ludzkiej krwi było silniejsze.
Ta młoda krew pozwoli mu jednak stać się silniejszym i pokonać tamtych.
Patrzył na zbliżające się dzieci i obmyślał plan jak zwabić je z dala od ludzkiego wzroku.
Zobaczył w ich rączkach wiaderka, co podsunęło mu pewien pomysł.
Chłopiec i mała dziewczynka doszli do usypanej góry pisaku, nie zauważyły stojącego niedaleko
mężczyzny. Dzieci jednak widzą więcej niż mogłoby się dorosłym wydawać, dostrzegają świat
bardziej kolorowym niż jest, lecz to ich nie przeraża a fascynuje, jednak tak jest do czasu aż nie
dorosną.
- Ksysiu, patz, jaki tam piekny pan stoi, on sie swieci – dziewczynka pomyślała o tych wszystkich
bajkach, które czytała jej mama na dobranoc, jednak nigdy nie było mowy o tym, że wróżką może
być pan.
- To przecież nie jest możliwe! Wydaje ci się - jesteś jeszcze małą dziewczynką.
- Sam se zobac on stoi tam pod tym dzewem. Chłopczyk odwrócił się w stronę drzew i dostrzegł to,
o czym mówiła dziewczynka.
- Nie bójcie się mnie, nie zrobię wam krzywdy – odpowiedział pięknym i spokojnym głosem
nieznajomy.
- Chciałem wam tylko powiedzieć, że tam jest lepszy piasek niż ten tutaj.
- Nie możemy tam iść bez opieki dorosłego – odpowiedział zgodnie z prawdą Krzyś.
- Ja jestem dorosły i mogę was popilnować, przecież nic takiego się nie stanie, jeżeli na chwilę się
oddalimy.
- Ksysiu to nie jest dobry pomysł, mama nie pozwala nam rozmawiać z nieznajomymi, pamiętas? –
Dziewczynka bała się nieznajomego, czuła, że nie jest to dobry człowiek, jednak ufała chłopcu.
Przecież był od niej starzy i zawsze się nią opiekował, dlatego uciszyła swoje obawy.
Dzieci powoli oddalały się z nieznajomym, który spokojnie prowadził ich do piaskownicy. To był
jego cel. Wiedział, że wszystko zależy teraz już od niego. Dziewczynka była niespokojna - czuł to,
przez nią mogło się wszystko nie udać. Jednak wszystko potoczyło się lepiej niż myślał. Miał ich
dwoje -bezbronnych i małych, dzieci zawsze ufają dorosłym. Myślą, że oni nie zrobią im krzywdy,
ufają im bezgranicznie. W tym jednym wypadku był to ogromny błąd, gdyż ten dorosły był zły, był
bowiem wampirem.
Maluchy podeszły do piaskownicy i nie zauważyły, że mężczyzna przystanął a jego wyraz twarzy
zmienił się bardzo szybko. Wiedział, że musi podjąć szybką decyzje. Niespodziewanie szybko
znalazł się tuż przy chłopcu, wiedział bowiem, że to najpierw on musi zginąć, ponieważ jest
silniejszy i szybszy, więc z nim będzie więcej problemu. Zaatakował znienacka. Porwał chłopca i
zatopił swoje kły w jego kruchym ciałku.
- Zostaw go! Pomocy! – Kasia zareagowała zbyt późno, nikt nie był w stanie dosłyszeć jej krzyku,
wszystko działo się tak szybko. Wampir pochłonięty jedzeniem nie zauważył trzech postaci
zbliżających się do niego.
- Puść go Wiktorze – powiedział spokojnym głosem młodzieniec.
Bezwładne ciało chłopca upadało na piasek jak zwolnionym tempie. Kasia nie wiedziała, czy śni..
To nie mogła być prawda, w czasie ataku wampira wydarzyło się tyle rzeczy, że mała słaba osóbka
nie mogła tego zauważyć. Pojawienie się kolejnych postaci podobnych do aniołów, będących
potworami było dla tej małej istoty szokiem, wiedziała, że to jej ostatnie chwile i że zginie, jednak
nie ruszyła się z miejsca.
- Jesteście… tak szybko, a miałem nadzieje, że zdarzę z posiłkiem przed wami… nie krępujcie się –
odpowiedział Wiktor, bardzo powoli przesuwając się w stronę przestraszonej dziewczynki.
- Lepiej tego nie rób, wiem o czym myślisz, jestem zatem zdolny Cię powstrzymać.
- Nie sądzę Edwardzie, że jesteś na tyle szybki. To, co stało się chwile później nie było dostrzegalne
dla oka człowieka. Kasia wisiała głową w dół trzymana za prawą kostkę przez człowieka, który
zabił jej przyjaciela. Edward zareagował instynktownie, chciał uratować dziewczynkę wraz z
braćmi odciągnęli wampira od małej, jednak było już za późno - została pogryziona. Nie krzyczała,
chociaż całe jej ciało przeszło bólem, a był to ból jakiego nikt z żyjących ludzi nie potrafi sobie
wyobrazić, nie potrafił go nawet przeżyć. Przez łzy widziała dziwną scenę, tak jakby tamte trzy
postacie tańczyły wokół Wiktora. Nagle ten największy z braci skoczył i oderwał głowę zabójcy.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko, z zimną krwią rozczłonkowano i zabito owego wampira,
zapłonęło duże ognisko i wszystkie części zostały spalone. Dziewczynka spostrzegła jak nieznajomi
powoli zbliżają się do niej.
- Nie chce jesce do nieba plose nie lubcie mi ksywdy. – Płakała, a ból był widoczny na jej twarzy.
- Emmett zawołaj Carlisle'a, jednak ugryzł tą małą.
- Już się robi braciszku.
W tej samej chwili mała dziewczynka otworzyła oczy i zobaczyła piękną twarz ze smutnymi
oczami, ich kolor przypominał jej ciemny ocean, to tak jakby patrzeć na jezioro nocą. Zbliżyli się
inni nawet nie zauważyła kiedy.
- Musisz jej jakoś pomóc, proszę Carlisle, ona nie może umrzeć.
- Jad się rozprzestrzenia po jej ciele, jedyną nadzieją jest wyssanie go, nikt nigdy tego nie robił.
- Chyba dam radę, muszę dać radę… - Dziewczynka zemdlała, siła bólu nie pozwoliła jej być
przytomną.
W tym samym czasie mama Krzysia wróciła z zakupów, jej syna zniknął wraz z Kasią z
piaskownicy i nikt nie widział, kiedy to się stało. Kobieta nie wiedziała, że o zmroku jej najgorsze
przypuszczenia się potwierdzą odnajdą zwłoki jej syna i nieprzytomną dziewczynkę w pobliskim
lesie.
Nie doceniamy wartości ludzi, którzy są koło nas. Dopiero, gdy odejdą na ten podobno lepszy świat
dostrzegamy, ile dla nas znaczyli. Pytamy się wtedy:
- Dlaczego on? Dlaczego nie ja? – czy naprawdę myślisz, że śmierć bawi się w wyliczankę i że to
był czysty przypadek, że padło na tą właśnie osobę? Każdy ma swój czas i miejsce, nigdy się ono
nie zmieni.
- Więc dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy? – spytacie.
A czy świat był kiedykolwiek sprawiedliwy? Jeżeli był, to dlaczego są biedni i bogaci, piękni i
brzydcy, mądrzy i głupi? Widzicie… Świat nigdy nie jest sprawiedliwy, nigdy nie obdziela nas
równo.
Ja sama przekonałam się o tym niedawno. Mój kochany dziadek zmarł dwa miesiące temu. Tylko
on jeden wierzył w to, co mówię i naprawdę potrafił słuchać. Jednak to nie jest największe
nieszczęście. Przed jego śmiercią nie zdawałam sobie sprawy z tego, że i mi coś dolega, a ci dziwni
ludzie są częścią mojego życia. Po śmierci to właśnie on wytłumaczył mi, że to dusze zmarłych,
wiem nie wierzycie mi, sama w to nie wierzyłam. Do czasu.
Zobaczyłam go dwa dni po pogrzebie i najzwyczajniej w świecie zemdlałam. Z czasem było coraz
lepiej, teraz prowadzimy regularne rozmowy tak, jak za jego życia.
Niestety, jeszcze nie to było najgorsze. Jak powszechnie wiadomo, jedna tragedia niesie za sobą
drugą, a moja rodzina jest tego przykładem, gdyż niedługo po śmierci dziadka w pożarze zginęła
moja ciocia - Evelin. Teraz wujek mieszka u nas na czas remontu, pewnie nie chciał być sam, ale
mieszka w Stanach, z dala od rodziny, więc taki plan wydawał się dobry. Chciał też namówić na
wyjazd mnie. Jego pierwszą propozycję przyjęłam bez entuzjazmu, nie chciałam wyjeżdżać. Jednak
los potrafi zmienić całe nasze życie. Ktoś, tam na górze, zawsze się o to postara.
Zaczęło się bardzo niewinnie. Częste bóle głowy, czasami wymioty a na koniec utrata
przytomności. Tak trafiłam do lekarza, sami rozumiecie badania, prześwietlenia i tego typu rzeczy.
Na sam koniec diagnoza, chyba będę pamiętać to do końca swojego życia. Pielęgniarka
wprowadziła mnie i mamę do gabinetu, siedziałyśmy tam cała wieczność. To znaczy... Tak mi się
wydawało. Lekarz w końcu się pojawił, którzy nie miał radosnej miny, a to oznacza tylko niedobre
wiadomości. Już samo to, że zostałyśmy wezwane do gabinetu nie świadczyło dobrze.
- Mam złe wieści. – zakomunikował na wstępie, a żadna z nas nie była w stanie już nic powiedzieć.
- Kasia ma zawansowanego guza. – co to znaczy...? zadawałam sobie to pytanie, jednak moja matka
wymówiła je na głos:
- Nie bardzo rozumiem, mógłby pan mówić jaśniej?
- Z rezonansu magnetycznego wynika, że w prawej półkuli mózgu znajduje się guz. Niestety, nie
jesteśmy w stanie nic powiedzieć na temat tego guza, jedynie to, że naciska na ważne nerwy. Stąd
objawy. To może się pogorszyć, nie możemy tego nawet usunąć, ponieważ pani córka mogłaby tego
nie przeżyć. Istnieje jednak leczenie poprzez radioterapię, chemioterapie czy biopsję. Muszą się
panie zastanowić. Tak, czy inaczej – decyzja zawsze należy do pacjenta.
- Pan w to nie wierzy doktorze? - wiedziałam, że nie ma już dla mnie szans. Jego mina mówiła
wszystko; był załamany tak samo, jak siedząca obok mnie mama.
- Każdemu trzeba dać szansę...
Jego entuzjazm był zaraźliwy, nie przestraszyłam się tej diagnozy. Chyba wiedziałam, że moje
życie nie może trwać wiecznie bez chorób. Przez dwanaście lat nie chorowałam, nigdy nie miałam
nawet śmiesznego kataru. Ktoś w końcu sobie o mnie przypomniał i teraz muszę się z tym
zmierzyć. Później rozmawiałam o tym z dziadkiem, mam czas na podjęcie decyzji, co do tego
leczenia.
- Popatrz na to z innej strony kwiatuszku, - mówił dziadek. - dzięki tej chorobie masz dar! Widzisz i
rozmawiasz ze mną, ale... Widocznie jest to czas na zmiany w twoim życiu, ja nie podejmę za
Ciebie decyzji. Niestety sama musisz rozważyć ten problem.
Zawsze szybko podejmuję decyzje i nigdy to mnie jeszcze nie zawiodło. Postanowiłam nie leczyć
się, liczę na cud. Z tego, co wiem zostało mi pół roku życia, może więcej, jeżeli nadejdzie ten dzień
będę wiedzieć. Stracę wzrok, słuch, a może coś gorszego, jednak mam teraz czas żeby żyć
naprawdę i cieszyć się ostatnimi miesiącami. Żyć tak jak by to był ostatni dzień mojego życia.
Bardzo kochałam swoich rodziców i trzyletniego braciszka, nie chciałam ich jednak narażać na
większe cierpienie, dlatego propozycja wujka teraz stała się bardzo kusząca...
Najpierw rozmowa z rodzicami, później z nim, zgodzili się.
Teraz od dwóch godzin siedzę na parapecie swojego okna i patrzę na księżyc. Dziadek przyjdzie za
jakiś czas żeby się pożegnać, to nasze ostatnie chwile razem. Ja wyjeżdżam, on odchodzi, ponieważ
załatwił już wszystkie sprawy na ziemi, a ze mną przenieść się niestety nie może. Od dziecka nie
miałam przyjaciół, wszyscy uważali mnie za dziwadło, dlatego cały swój czas poświęcałam na
naukę i taniec. Nigdy nie miałam przyjaciółki, takiej od serca, której ze wszystkiego mogłabym się
zwierzać, czy chociażby jeździć na zakupy. Może tam, gdzie teraz będę, ktoś taki się znajdzie.
- Nad czym dumasz księżniczko? – zapytał dziadek.
- Popatrz na moje życie, nic nie ułożyło się tak, jak powinno, chociaż mam kochającą rodzinę, czuje
się samotna. Nigdy nie miałam przyjaciół, a teraz jeszcze ta choroba...
- Twoje życie już niedługo zmieni się na zawsze, wspomnisz moje słowa.
- Kocham cię i żałuję, że nie możesz zostać ze mną.
- Moja droga tylko tobie udało się spędzić ze mną więcej czasu niż innym i jeszcze Ci mało?
- Dziadku, to wcale nie jest zabawne.
- Kochanie, moje życie tutaj musi się zakończyć. Jednak pamiętaj, zawsze będę Cię kochał, a
dopóki ty będziesz o mnie pamiętać będziemy razem. - to były jego ostatnie słowa, później zniknął.
Wujek Tod mieszka w małym miasteczku Forks położonym na północno-zachodnim krańcu stanu
Waszyngton, na półwyspie Olympic. Jest tam komendantem policji, byłam u niego trzy razy w
całym swoim życiu, więc niewiele pamiętam. Trochę boję się podróży, z moim szczęściem samolot
się rozbije lub coś w tym stylu i tyle będzie z mojej wycieczki. Jednak nie to jest najgorsze, lecz
fakt, że teraz naprawdę wszystko się zmieni. Nawet czas, pomyślałam ironicznie.
Moje obawy się nie sprawdziły. Wylądowałam bezpiecznie w Port Angeles, gdzie na lotnisku czekał
na mnie wujek.
- Witaj Bella, jak podróż? - zapytał.
- Dobrze. Dziękuję, ale nie rozumiem, dlaczego mówisz do mnie Bella. Przecież mam na imię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]