Łukaszewicz Omen, E-BOOK
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Micha� �ukaszewiczOmenW imi� �wiata poznawalnego i �wiata niepoznawalnego,witajcie! I nie tra�cie nadziei. Po raz pierwszy omen stan��na mojej drodze, kiedy po k��tni z �on� wysiad�em z taks�wkiprzy jednej z trudnych do spami�tania ulic, jakich pe�no naobrze�ach miasta. Pada� deszcz, resztki �niegu pluska�y podko�ami samochod�w. Pilno mi by�o do Mroczka, malarza ialkoholika. Chcia�em pogr��y� si� wraz z nim w pija�stwie, apotem b��dzi� w�r�d ulic zapomnianego przez Boga osiedla, byw ko�cu trafi� do mieszkania pewnej fryzjerki. M�sk� jestrzecz� szale�stwo - nawet w moim przypadku; w przypadkudocenta filologii polskiej. Ju� widzia�em otwieraj�cegodrzwi Mroczka, ju� czu�em zapach jego mieszkania, mieszanin�woni terpentyny i pe�nych popielniczek, gdy nagle zast�pi�mi drog� dziwny typ z rzadk� i niechlujn� br�dk�, ubranybyle jak, a wygl�daj�cy na narkomana.- Nie id� tam! - powiedzia� cicho. - M�ody jeste� i ju�pomylony?Kaptur brezentowej kurtki zsun�� si�. Ujrza�em d�ugiew�osy i wysokie, �ysiej�ce czo�o. Odra�aj�cy. Z�by zepsute.Jakie� szare. Pewnie dlatego sepleni�. "Nie i� tam... niei�". A do tego jeszcze mnie potr�ci�. Lekko potr�ci�. Akuratmija� nas samoch�d. Na mokrym �niegu ledwie wyhamowa�.Prawie usiad�em na masce. A kiedy odzyska�em r�wnowag�,facet ju� znikn�� w ciemno�ciach. Wygl�da� na �puna, mo�eby� oszo�omiony? Ja te� poczu�em si� dziwnie. �o��dekpodjecha� mi do gard�a, poczu�em ucisk w mostku.Przystan��em, wci�gn��em powietrze i zawr�ci�em. Ju� niechcia�em i�� do Mroczka. Ten podchodz�cy do gard�a �o��dek iucisk pod mostkiem to by� strach. Przenikaj�cy, powolny.Osza�amiaj�cy. W�a�ciwie nic si� nie sta�o, a czu�em, jakro�nie i ogarnia ca�e cia�o. Ledwie dowlok�em si� do domu.D�ugo jeszcze pami�ta�em to zdarzenie i z dociekliwo�ci�,typow� dla filolog�w, analizowa�em. Co mog�o wywo�a� takdziwne odczucia? Jaka� szczeg�lna predyspozycja organizmu,nie�ad psychiki, choroba ducha, a mo�e dzia�anie innychjeszcze, przypadkowych czynnik�w? Ponury widok zatopionego wb�ocie osiedla, szelest rozje�d�anego przez samochody�niegu, koszmarne, ��te prostok�ty okien? Diabe� kryje si�w drobiazgach, a zmys�y cz�owieka, wraz ze zmys�em si�dmym,nigdy nie potrafi� ogarn�� ca�o�ci. D�ugo jeszcze s�ysza�emco� jakby monotonny szum adapterowej p�yty i b�bny. G�ucheuderzenia tam-tam�w.Odpuka�. W imi� Pana naszego, nie tra�cie nadziei!Mroczek spali� si� w nocy wraz ze swoim mieszkaniem. Za du�ow�dki. Za du�o szale�stwa. "Nie id� tam... nie id�". Omen!Nie narkoman, lecz omen. Omen, wr�ba, przepowiednia. Dobrylub z�y omen, jak napisane jest w s�ownikach. D�ugo, d�ugotrwa�o, zanim spotkali�my si� z omenem po raz drugi. Niepi�em ju�, a pomog�a mi w tym hata-joga, szczeg�lnie za� takwa�na i podstawowa w jodze nauka prawid�owego oddychania.Pranajama - to oddech kontrolowany, kumbhaka - to pe�nyoddech z zatrzymaniem wdechu. I tak dalej. I tak dalej. Nowe�ycie zaczyna si� zawsze od rzeczy najprostszych. Czasem poprostu od nauki oddychania. Ja nauczy�em si� oddycha� takg��boko, �e nie wiadomo kiedy zerwa�em z nieciekaw� �on�, zmalarzami i chudymi literatami, a tak�e z bied�. Zaczepi�emsi� w reklamie, zacz��em zarabia�, zreszt� czasy si�zmieni�y, dawne �ycie, troch� na marginesie, ju� niepoci�ga�o. Pozna�em si�� swoich pieni�dzy, przesta�emje�dzi� taks�wkami po mie�cie, a zacz��em je�dzi� swoimsamochodem po kraju. Interesy. Czasem tylko wspomina�emMroczka.Na drodze do Poznania, tam gdzie jest kawa�ek autostrady,zn�w przypomnia�em sobie to, o czym zawsze warto pami�ta�.Omen. Mimo dobrego samochodu jecha�em do�� wolno. Szklisty,topniej�cy �nieg tryska� strugami spod k�. Autostrada by�apusta, czasem tylko mija�em ci�ar�wki, osobowych prawie nieby�o wida�. W pewnym momencie daleko przed sob� zobaczy�emsamotn� posta�. Pijak! Poczu�em z�o��, uk�u�o mie w do�ku.S�owo daj�, chcia�em go przejecha� albo przynajmniejochlapa� b�otem. Wola�em jednak zwolni� i g�o�no zatr�bi�.Szed� wprost na mnie, tak �e w ko�cu si� zatrzyma�em.Wyskoczy�em z zaci�ni�tymi pi�ciami. I pozna�em go! Ten samkaptur, ten sam szarozielony �ach na grzbiecie. I oczy,pierwszy raz zobaczy�em jego oczy. Tym razem nic nie m�wi�,a tylko powoli, z dezaprobat� kr�ci� g�ow�. Z ty�u rozleg�osi� tr�bienie, wymin�� nas jaki� mercedes. Kiedy odwr�ci�emg�ow�, omen ju� odchodzi�. Na autostradzie nie wolnoprzystawa�. Splun��em i pojecha�em dalej. Ale jeszczeostro�niej. I s�usznie, bo omal si� nie nadzia�em na resztkimercedesa, kt�rego staranowa� jad�cy z naprzeciwka TIR. Jegokierowca zasn�� za kierownic�. Niewiele my�l�c zawr�ci�em zpozna�skiej drogi. Sko�czy�y si� moje interesy, zerwa�em zbiznesem, wr�ci�em do jogi. Dwa punkty wyznaczaj� lini�prost�. Tak jest, trudno tego nie zauwa�y�. �adne meandrylosu nie mog�y odt�d przes�oni� tej prawdy. S� w �yciuzdarzenia, kt�rych nie rozumiemy, a kt�re s� wa�nymipunktami na naszej drodze. A w�a�ciwie jaka to droga?Jaka?...Dzi�ki do�wiadczeniom zdobytym w medytacyjnej grupie"Pocz�tek drogi" napisa�em ksi��k� "Si�dmy �wiat -pozazmys�y". Uczy�em w niej nowego spojrzenia, nowejwra�liwo�ci. A tak naprawd�, to czeka�em... Tym razemznacznie kr�cej, bo zaledwie rok. Omen pojawi� si� podczasseansu zbiorowej hipnozy. Pochyli� si� nade mn� i wpatrywa�w oczy - widzia�em, jak lekko dr�� jego usta. Prosi� o co�.Jak zwykle nie wiedzia�em o co. Po powrocie do domuzabezpieczy�em drzwi i okna, usun��em zapa�ki, kilka razysprawdzi�em krany, wy��czy�em telefon, a potem zrewidowa�emswoje kieszenie. Jako� prze�y�em noc. Nie wiem, co migrozi�o i co tym razem omin��em na drodze �ycia. Wyszed�emdopiero nast�pnego dnia. Strach min��. Kupi�em gazety.Po�ary, katastrofy kolejowe, wypadki drogowe, masowezatrucie, napady, morderstwa, rozboje. Wszystkiego po trochu.Przeczyta�em, a potem odrzuci�em gazet� w mokry �nieg.Ludzki los jest jak rozwidlaj�ca si� �cie�ka. Jako filologspotyka�em si� z tym motywem w rozmaitych opowie�ciach.Mo�na czasem trafi�, czy te� raczej zboczy�, na niew�a�ciw��cie�k�, gdzie nie czeka nas nic dobrego, mo�na te� dokona�w�a�ciwego wyboru, nigdy jednak nie wiadomo, kiedy to si�dzieje, i co jest tam, na ko�cu... Zreszt�, pr�dzej czyp�niej, �mier�. Zostaj� po nas tylko dzieci. A ja dziecinie mia�em. W�a�ciwie jedynym bliskim cz�owiekiem by� terazdla mnie m�j omen. Widywa�em go coraz cz�ciej. Zawraca�mnie z dopiero co rozpocz�tej drogi, zniech�ca� do z dawnaplanowanych podr�y, nakazywa� nie odbiera� telefon�w,unika� spotka�, ucieka� przed przyjaci�mi. To w�a�niedlatego nie odebra�em nagrody Akademii Mistycznej za moj�drug� ksi��k�. To dlatego sta�em si� joginem-mizantropem.Omen nie stawa� ju� na mojej drodze tak brutalnie, takwyra�nie, jak na pocz�tku. Dawa� o sobie zna� w spos�bsymboliczny, delikatny. Dwie skrzy�owane zapa�ki, sk�rkapomara�czy le��ca na pry�mie piasku, ob�ok osobliwej barwy idziwnego kszta�tu, krwawi�cy zach�d s�o�ca. Nauczy�em si�wszystko rozumie�. �wiat zacz�� odkrywa� cz�� swoichspl�tanych tajemnic. Czy to jednak by�y tajemnice?... Wgruncie rzeczy natur� ich znacie wszyscy i dobrze wiecie, oco chodzi. �y�em ju� d�ugo, ale wci�� nie mia�em odwagisprzeciwi� si� p�yn�cym nie wiadomo sk�d sygna�om. Cz�stoczu�em si� jak prowadzone za r�k� dziecko. Nie tu! Nieteraz. Nie t�dy! Nie wolno. Nie mo�na. Nie dzisiaj! Odejd�.Uwa�aj! Uciekaj! Zdarza�o si� i tak, �e nie spos�b by�owyj�� po zakupy, pooddycha� chwil� �wie�ym powietrzem nabalkonie albo otworzy� drzwi listonoszowi. Czasem omen dawa�wskaz�wki daj�ce si� �atwo wyt�umaczy�, nietrudne doracjonalnego potraktowania i logiczne. Otwiera�em jak��gazet�, a tam: "Nie pal", "Uwa�aj na t�uszczewysokonasycone", "Ubezpiecz si� w Wedze ". Przebiegaj�cydrog� czarny kot by� r�wnie jednoznaczny. Cz�sto jednakstawa�em wobec zagadek: "Nie my�l, co przypomina smakrozmoczonego w kawie herbatnika", "Nie pytaj, komu bijedzwon albo dlaczego stra�nik nie chce ci� wpu�ci�, chocia�akurat to wej�cie przeznaczono dla ciebie". Takich zagadeknie rozstrzygnie ani mistyk, ani realista. By� mo�e, ichrozstrzygni�cie sprowadza cz�owieka na z�e drogi.W imi� �wiata, jakikolwiek by by�, nie tra�cienadziei! "Nie id�... nie id�". Przecie� to ja tak sepleni�!Brzmi to paskudnie. �o��dek podchodzi do gard�a. Gdzie jestw ko�cu ten anio�-str�? Omen. Strach przenikaj�cy,parali�uj�cy, nieopisany. Zdarta p�yta. S�ycha� szeleszcz�c�melodi� i g�uche dudnienie. Tam-tamy. A za oknem wci�� pada�nieg. Nikomu niepotrzebny, na nic nieprzydatny,topniej�cy pod stopami notorycznych zab�jc�w czekaj�cych ju�na ka�dej �cie�ce. Pr�czej czy p�niej... Och, co za �omotserca!Tamten dzie� by� inny. S�o�ce odbija�o si� od szyb,promienie wcisn�y si� nawet do przedpokoju, gra�y na du�ymlustrze. Patrzy�em na swoj� twarz oboj�tnie. Od kilku dniomen nie pozwala� ani na k�piel, ani na golenie. By� staleobecny. Przenika� mnie, dr�czy� nieustann� opiek�. Na stolew kuchni czerstwia� chleb, kt�rego nie mog�em zje��, styg�aherbata, kt�rej nie mog�em wypi�. Na �cianie wisia�kalendarz, z kt�rego nie wolno by�o odrywa� kartek, a naparapecie okna sta�o radio, kt�rego nie pozwala� w��czy�.Czu�em si� bardzo �le. Ogarn�� mnie i osaczy�. Dyktowa�ka�dy ruch, przypomina� o sobie co chwil�. Nie tu! Nieteraz! Nie t�dy! Nie wolno! Nie mo�na! Nie dzisiaj! Odejd�!Uwa�aj! Uciekaj! Co pewien czas pr�bowa�em wydosta� si� zkorytarza, ale brakowa�o odwagi, �eby zbuntowa� si� iprzedrze� do kuchni albo przynajmniej do pokoju. Ostateczniemo�na spa� na dmuchanym materacu i przykrywa� kocem,potrzebowa�em jednak papieros�w, a te zosta�y na tapczanie.Nie dzi�! Nie teraz! Nie wolno!... ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]