Łańcucka K. Henryk Ruszczyc, KNIGI, książki 1700 autorów, KSIĄŻKI, naukowe02wrzesień2003, psychologia, ...

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Katarzyna Łańcucka.Henryk RuszczycO Henryku Ruszczycu mówiono, że już za życia stał się legendš. Jest w tymstwierdzeniu sporo prawdy - ale też rzadko zdarza się, by jedna biografiaobejmowała tyle zamierzeń i tyle osišgnięć - wszystkie zwišzane były zdziałalnociš na rzecz niewidomych.A przecież dzieciństwo i młodoć Henryka Ruszczyca nie zapowiadały, żebędzie to człowiek, który życie swoje bez reszty powięci innym; ba, nawetnie pozwalały przypuszczać, że cokolwiek pożytecznego się w tym życiuzdarzy...Ojciec Henryka Ruszczyca - Tadeusz (ur. w 1861 roku) był lekarzem.Ukończył studia w Warszawie, po czym rozpoczšł pracę w Cukrowni Chodrków naUkrainie - i tam poznał swojš przyszłš żonę - Jadwigę Gnatowskš (ur. w 1871roku). Po lubie oboje przenieli się do Kijowa. Tam w 1899 roku urodziłsię im syn Władysław, a 5 maja 1901 roku przyszły na wiat blinięta:Janina i Henryk.Dostatni dom, troskliwa opieka matki, budujšcy przykład ojca, ofiarnegolekarza z prawdziwš pasjš powięcajšcego się swej pracy - wszystko tozdawało się gwarantować, że z dziećmi nie będzie żadnych kłopotów. Ależycie nie lubi stereotypów. Henryk przez pierwsze lata szkoły przebrnšł beztrudnoci. W 1910 roku został zapisany do prywatnego gimnazjum i ...wkrótce zaczęły się problemy. Chłopak do nauki się nie przykładał,opuszczał lekcje, wagarował zamiast lędczyć nad ksišżkš wolał godzinamiwłóczyć się ulicami Kijowa, łobuzować z kolegami, przesiadywać w cukierni.Zbierał oceny niedostateczne, repetował klasy. Wreszcie w 1918 rokudefinitywnie przerwał naukę.Tymczasem Kijów stał się widowniš rewolucyjnych zdarzeń. Wprawdzie władzeradzieckie odniosły się do Tadeusza Ruszczyca z życzliwociš, zezwoliły muna kontynuowanie praktyki lekarskiej, wyraziły zgodę, by zatrzymał swojespore mieszkanie, jednak miasto w czasie walk rewolucyjnych przechodzšceustawicznie z ršk do ršk, z pewnociš nie było miejscem bezpiecznym. Toteżojciec Henryka zdecydował, że żona z dziećmi powinna je opucić. Wiosnš1919 roku Jadwiga Ruszczycowa, zabierajšc ze sobš Władysława, Janinę iHenryka wyjechała z Kijowa, by zamieszkać w Warszawie. OsiemnastoletniemuHenrykowi Warszawa szybko się spodobała. Dobrał sobie grupę kompanów,poczšł odwiedzać z nimi kawiarnie i restauracje. Matka jeszcze kilkakrotniepodejmowała próby umieszczenia go w którym z prywatnych warszawskichgimnazjów, ale wszystkie one kończyły się fiaskiem. Henryk nie chciał sięuczyć i już! Najchętniej spędzał czas na zakrapianych alkoholemtowarzyskich spotkaniach. Tam był gwiazdš: obdarzony żywiołowym poczuciemhumoru, pełen fantazji - umiał i lubił się bawić. Zaczęły się corazpóniejsze powroty do domu, nieraz już nad ranem. Matka była bezradna;lekkomylnoć syna doprowadzała jš do rozpaczy, ale nie miała żadnegowpływu na jego postępowanie. Pod koniec 1919 roku zjechał do WarszawyTadeusz Ruszczyc. Zachowanie młodszego syna coraz częciej stawało siępowodem rodzinnych scysji i nieporozumień. A Henryk się nie zmieniał.Hulał, ile dusza zapragnie, nawišzywał liczne romanse. Wreszcie cierpliwoćojca się wyczerpała - zirytowany próżniaczym trybem życia swego synapostanowił, że nie będzie łożył na jego utrzymanie. Matce trudno było siępogodzić z tš surowš decyzjš, ale nie dysponowała przecież żadnymi własnymizasobami materialnymi. Czasami ukradkiem sprzedawała co ze swojejbiżuterii, by tylko wesprzeć finansowo syna. Ale to nie było żadnerozwišzanie. Wreszcie - wykorzystujšc różne swoje towarzyskie powišzania -załatwiła Henrykowi posadę rzšdcy w majštku ziemskim. Henryk rozpoczšłpracę w 1921 roku. Przejawił nawet niejakš inicjatywę, ale jego upodobaniapozostały nie zmienione. Wypady do nocnych lokali, huczne zabawy przygodnezwišzki z kobietami. Praktyka rolnicza nic go w gruncie rzeczy nieobchodziła. Efekt był łatwy do przewidzenia; uprzejma rozmowa zwłacicielem majštku - po której Henryk "na własnš probę" odchodził.Odchodził zaopatrzony nawet w kurtuazyjnš opinię, podkrelajšcš jegoautentyczne zdolnoci organizacyjne i inwencję oraz - w istocie mocnowštpliwš - rzetelnoć w wykonywaniu obowišzków. Z takimi referencjami mógłoczywicie podjšć pracę w innym miejscu. Historia taka powtarzała siękilkanacie razy. Krótkie okresy czasu, gdy pozostawał bez pracy, spędzał wdomu prowadzonym przez braci albertynów - gdyż drzwi jego rodzinnego domubyły dla niego zamknięte, a może to on sam nie chciał wracać, pamiętajšc onieprzejednanej postawie ojca...W czerwcu 1929 roku Tadeusz Ruszczyc nagle zmarł. Matka, nie umiejšcporadzić sobie z 28-letnim już synem, podjęła jeszcze jednš próbę, by choćna krótko wyrwać go z kręgu nieustannych zabaw i romansów. Wykorzystujšcswoje towarzyskie koneksje zwróciła się do Antoniego Marylskiego z probš,by zechciał przyjšć na jaki czas Henryka do pracy w Zakładzie dlaNiewidomych w Laskach. Henryk Ruszczyc przybył do Lasek latem 1929 roku. Nażyczenie Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi rozpoczšł pracę jako lektorniewidomego nauczyciela Włodzimierza Dolańskiego, który w swym czasieprzygotowywał się do egzaminów magisterskich na Uniwersytecie Warszawskim ipotrzebował kogo, kto mógłby mu czytać fachowš literaturę. I naglezaskakujšca decyzja: "Złoty młodzieniec", który bynajmniej nie z kółkaróżańcowego przybył do Lasek, postanawia powięcić się działalnoci narzecz niewidomych i podjšć stałš pracę w Zakładzie!To, co miało być swoistym kaftanem bezpieczeństwa chronišcym przedhulaszczym trybem życia, okazało się niespodziewanie życiowym powołaniem.Jak do tego doszło? Kršży na ten temat kilka efektownych i ckliwychpowiastek - trudno orzec, czy sš one prawdziwe, w każdym razie odwołujš siędo rzeczywistych cech charakteru Henryka Ruszczyca, które zapewne musiałymieć wpływ na jego życiowy wybór. Może najlepiej ujęła to wieloletnianauczycielka laskowskiej szkoły dla niewidomych s.Monika Bohdanowicz: "Wwielu wspomnieniach o Henryku Ruszczycu opisany jest moment, gdy widokniewidomego dziecka, które - płaczšc - szuka upuszczonej zabawki, przycišgado pracy w Laskach - tj. całkowicie zmienia bieg - życia człowieka, którydo tej pory nie interesował się pracš społecznš (...). W zdarzeniu tymwystępujš najbardziej charakterystyczne cechy osobowoci Henryka Ruszczyca:niesłychana wrażliwoć (...) i jednoczenie niemożnoć zajęcia pasywnejpostawy wobec czyjego cierpienia. Za wszelkš cenę pomóc, pomimo przeszkódi trudnoci, czasami - zdawałoby się - wbrew logice".Młody człowiek trafił wreszcie na pracę, w której mógł wykorzystać swojšinwencję i fantazję - tak bardzo potrzebnš w obcowaniu z dziećmi - swojšumiejętnoć nawišzywania kontaktów, a jednoczenie, może po raz pierwszy,uwiadomił sobie, co to znaczy być odpowiedzialnym za kogo...W kwietniu 1930 roku Henryk Ruszczyc rozpoczšł pracę w internacie jakowychowawca grupy najmłodszych chłopców. Jego naczelnš troskš stało się to,by żaden maluch nie poczuł się samotnš, anonimowš czšstkš grupy.Przychodził wieczorami do sypialni, by opowiadać bajki, porozmawiać, utulićkażdego przed snem. Uczył piosenek, wymylał rozmaite zabawy. "Bawił się znami, jakby był jednym z nas - wspomina jeden z byłych wychowanków, HenrykKarolak - zabawy te były znakomicie dobrane do wieku chłopców: bitwy,zdobywanie i obrona pagórków lenych (...) albo też koncerty, do którychsłużyły miednice, łyżki i tym podobne przedmioty jako instrumenty". PanRuszczyc brał grupę najmłodszych i nieraz pędził z niš w stronę Sierakowa,piewajšc ulubionš piosenkę: "Grzmiš pod Stoczkiem armaty". Gdy spotkałpana Krauzego, pana Serafinowicza lub kogo innego, wołał "Chłopcy, braćgo!" Po kilku takich napadach (...) nawet pan Marylski czuł respekt przedgrupš najmłodszych i omijał jš z daleka" - wspomina inny wychowanek,Stanisław Kaliński. Można sobie wyobrazić, jakš dumš i radociš napełniałaniesfornych brzdšców sprawnie przeprowadzonej akcji bojowej, zwłaszcza gdyjej ofiarš padał który z kierowników! Niekiedy Henryk Ruszczyc zamykałkilkuletnich urwisów w "lochu" swojego gabinetu i pozwalał, by wyczynialitam wszelkie harce i opychali się łakociami, które przemylnie umieszczał wszufladach biurka. Ze starszymi chłopcami rozmawiał o wszystkichinteresujšcych ich problemach, często też przychodził, by się w jakiejsprawie poradzić, zasięgnšć opinii. On - kierownik internatu (pełnił tęfunkcję od 1935 roku) - i kilkunastoletni wychowankowie w roli doradców!Nie obawiał się, że jego autorytet może na tym ucierpieć. Wiedział, żeprawdziwy autorytet buduje się własnš postawš - a nie krzykiem czystosowaniem przymusu - bo wszelki despotyzm wzbudza jedynie strach, któryna dłuższš metę, nigdy nie może być pozytywnš siłš w kształtowaniu ludzkiejosobowoci. Ale nie był też łagodnym safanduš, który z melancholijnymumiechem pozwala wchodzić sobie na głowę. Potrafił trzepnšć niesfornegowychowanka po łepetynie, wymierzyć żartobliwego szturchańca, ryknšćstentorowym głosem. Nigdy nie stosował kary jako narzędzia represji, starałsię natomiast, by była ona okazjš do zdobycia nowych umiejętnoci czyrozwijania dobrych cech charakteru. Efekty były zdumiewajšce: niewidomiwychowankowie darzyli go całkowitym zaufaniem, zwierzali mu wszystkie swojeniepokoje, kłopoty i pragnienia - a jednoczenie żywili dla niego głębokiszacunek. Nie darmo nazywany był w internacie "Premierem". Wspaniałaintuicja pedagogiczna w pełni rekompensowała mu brak fachowegowykształcenia i przygotowania do zawodu wychowawcy. Szczere zainteresowanieprzeżyciami i problemami każdego niewidomego wychowanka pozwalało m... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • filmowka.pev.pl
  •