#137 Henryk Sienkiewicz - Sachem(1), e-books, e-książki, ksiązki, , .-y
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
NR ID : b00042Tytu� : SachemAutor : Henryk SienkiewiczTekstW mie�cie Antylopie, po�o�onym nad rzek� tego� nazwiska, w stanie Teksas, spieszy� kto �yw na przedstawienie cyrkowe. Zaj�cie mieszka�c�w by�o tym wi�ksze, �e od czasu za�o�enia miasta pierwszy raz zjecha� do niego cyrk tancerek, minstreli i linochod�w. Miasto by�o niedawne. Pi�tna�cie lat temu nie tylko nie sta� tu ani jeden dom, ale w ca�ej okolicy nie by�o bia�ych. Natomiast w wid�ach rzeki, na tym samym miejscu, na kt�rym stoi Antylopa, wznosi�a si� osada indyjska zwana Chiavatta. By�a to stolica Czarnych W��w, kt�rzy w swoim czasie dali si� tak we znaki granicznym osadom niemieckim, Berlinowi, Gr�ndenau i Harmonii, �e osadnicy d�u�ej nie mogli wytrzyma�. Indianie bronili wprawdzie tylko swego "terytorium", kt�re rz�d stanowy Teksasu przyzna� im na wieczne czasy najuroczystszymi traktatami; ale c� to mog�o obchodzi� kolonist�w z Berlina, Gr�ndenau i Harmonii? Pewnym jest, �e odbierali oni Czarnym W�om ziemi�, wod� i powietrze, ale natomiast wnosili cywilizacj�; czerwonosk�rzy za� okazywali im wdzi�czno�� na sw�j spos�b, to jest zdzieraj�c im skalpy z g��w. Taki stan rzeczy nie m�g� trwa�. Osadnicy wi�c z Berlina, Gr�ndenau i Harmonii zebrali si� pewnej nocy ksi�ycowej w liczbie czterechset i, wezwawszy na pomoc Meksykan�w z La Ora, napadli na u�pion� Chiavatt�. Tryumf dobrej sprawy by� zupe�ny. Chiavatta zosta�a spalona, a mieszka�cy bez r�nicy wieku i p�ci w pie� wyci�ci. Ocala�y tylko ma�e oddzia�ki wojownik�w, kt�re w tym czasie wysz�y na �owy. Z samego miasta nie ocali� si� nikt, g��wnie dlatego, �e miasto le�a�o w wid�ach rzeki, kt�ra, jak zwykle na wiosn�, rozlawszy otoczy�a osad� nieprzebyt� toni� w�d. Ale to� samo widlaste po�o�enie, kt�re zgubi�o Indian, podoba�o si� Niemcom. Z wide� �le ucieka�, ale dobrze si� w nich broni�. Dzi�ki tej my�li zaraz z Berlina, Gr�ndenau i Harmonii rozpocz�a si� emigracja do wide�, w kt�rych te� w mgnieniu oka, na miejscu dzikiej Chiavatty, powsta�a ucywilizowana Antylopa. W pi�� lat liczy�a ona dwa tysi�ce mieszka�c�w.Sz�stego roku znaleziono z drugiej strony wide� kopalni� �ywego srebra, kt�rego eksploatacja podwoi�a liczb� mieszka�c�w. W roku, z mocy prawa "lynch" powieszono na placu miejskim dziewi�tnastu ostatnich wojownik�w z pokolenia czarnych W��w, schwytanych w pobliskim lesie Umar�ych - i odt�d nic nie sta�o na zawadzie rozwojowi Antylopy. W mie�cie wychodzi�y dwa Tagblatty (1) i jedna Montagsrevue (2). Kolej �elazna ��czy�a je z Rio del Norte i San Antonio; na Opuncia-Gasse wznosi�y si� trzy szko�y, z tych jedna wy�sza. Na placu, na kt�rym powieszono ostatnich Czarnych W��w, zbudowano zak�ad filantropijny; pastorowie w ko�cio�ach uczyli co niedziela mi�o�ci bli�niego, poszanowania cudzej w�asno�ci i innych cn�t, potrzebnych ucywilizowanemu spo�ecze�stwu; pewien przejezdny prelegent mia� nawet raz na Kapitolu odczyt "O prawach narod�w".Bogatsi mieszka�cy przeb�kiwali o potrzebie za�o�enia uniwersytetu, do czego i rz�d stanowy musia�by si� przyczyni�. Mieszka�com dobrze si� dzia�o. Handel �ywym zrebrem, pomara�czami, j�czmieniem i winem przynosi� im znakomite zyski. Byli uczciwi, rz�dni, pracowici, systematyczni, otyli. Kto by w p�niejszych czasach odwiedzi� ju� kilkunastotysi�czn� Antylop�, ten by w bogatych kupcach miejscowych nie pozna� tych niemi�osiernych wojownik�w, kt�rzy pi�tna�cie lat temu spalili Chiavatt�. Dzie� schodzi� im po sklepach, warsztatach, biurach; wieczory sp�dzali w piwiarni "Pod Z�otym S�o�cem" przy ulicy Grzechotnik�w. S�uchaj�c tych g�os�w troch� powolnych i gard�owych, tych: Mahlzeit! (3) Mahlzeit!, tych flegmatycznych: Nun ja wissen Sie, Herr M�ller, ist das aber m�glich? (4), tych d�wi�k�w kufli, szumu piwa, tych plusk�w przelanej piany na pod�og�, widz�c ten spok�j, powolno��, patrz�c na te filisterskie, zalane t�uszczem twarze, na te rybie oczy, mo�na by mniema�, i� si� jest w jakiej piwiarni w Berlinie lub Monachium, nie za� na zgliszczach Chiavatty. Ale w mie�cie wszystko ju� by�o ganz gem�tlich (5) i o zgliszczach nikt nie my�la�. Tego wieczora ludno�� spieszy�a oto do cyrku, raz dlatego, �e po twardej pracy rozrywka jest rzecz� r�wnie godziw�, jak przyjemn�, po wt�re, �e mieszka�cy dumni byli z jego przyjazdu. Wiadomo, �e cyrki nie zje�d�aj� do lada mie�ciny, przybycie wi�c trupy Hon. M. Deana stwierdza�o poniek�d wielko�� i znaczenie Antylopy. By�a jednak i trzecia, a mo�e najwa�niejsza, przyczyna og�lnej ciekawo�ci.Oto Nr 2 programu m�wi�, co nast�puje: "Spacer na drucie zawieszonym na pi�tna�cie st�p nad ziemi� ( z towarzyszeniem muzyki) wykona s�ynny gimnastyk Czerwony S�p, sachem (w�dz) Czarnych W��w, ostatni potomek kr�l�w pokolenia i ostatni z pokolenia: 1) Spacer. 2) Skoki Antylopy. 3) Taniec i pie�� �mierci". Je�eli gdzie, to w Antylopie ten "sachem" m�g� obudza� najwy�sze zaj�cie. Hon. M. Dean opowiada� "Pod Z�otym S�o�cem", i� przed pi�tnastu laty, w przeje�dzie do Santa Fe, znalaz� na Planos de Tornado umieraj�cego starego indianina z dziesi�cioletnim ch�opakiem. Stary umar� istotnie z ran i wycie�czenia, przed �mierci� jednak opowiedzia�, i� m�ody ch�opiec by� synem zabitego "sachema" Czarnych W��w i nast�pc� jego godno�ci.Trupa przygarn�a sierot�, kt�ry z czasem sta� si� pierwszym jej akrobat�. Zreszt� Hon. M. Dean dopiero "Pod Z�otym S�o�cem" dowiedzia� si�, �e Antylopa by�a niegdy� Chiavatt� - i �e s�ynny linoch�d b�dzie si� popisywa� na grobach ojc�w. Wiadomo�� ta wprowadzi�a dyrektora w doskona�y humor, m�g� bowiem teraz na pewno liczy� na great attraction (6), byle umia� tylko dobrze efekt wyzyska�. Rozumie si�, �e filistrzy z Antylopy cisn�li si� do cyrku, aby importowanym z Niemiec �onom i synom, kt�rzy ani razu w �yciu nie widzieli Indianina, pokaza� ostatniego z Czarnych W��w i powiedzie�: "Patrzcie, oto takich w pie� wyr�n�li�my przed laty pi�tnastu". Ach, Herr-Jeh! (7) - mi�o jest us�ysze� taki wykrzyk podziwu zar�wno z ust Amalchen jak i ma�ego Fryca. W ca�ym te� mie�cie powtarzano bez ustanku: Sachem, sachem!Dzieci od rana zagl�da�y przez szpary w deskach, z twarzami rozciekawionymi i przera�onymi zarazem, starsi za� ch�opcy, o�ywieni ju� bardziej wojowniczym duchem, wracaj�c ze szko�y maszerowali gro�nie, sami nie wiedz�c, dlaczego to robi�. Godzina �sma wiecz�r. Noc cudna, pogodna, gwia�dzista. Powiew zza miasta przynosi zapachy gaj�w pomara�czowych, kt�re w mie�cie mieszaj� si� z zapachem s�odu. W cyrku bije �una �wiat�a. Ogromne smolne pochodnie, zatkni�te przed g��wn� bram�, pal� si� i kopc�. Powiew chwieje pi�ropuszami dymu i jaskrawego p�omienia, kt�ry o�wieca ciemne kontury budowli. Jest to �wie�o wzniesiona szopa drewniana, okr�g�a, ze �piczastym dachem i z gwia�dzist� ameryka�sk� chor�gwi� na szczycie. Przed bram� t�umy, kt�re nie mog�y si� dosta� lub nie mia�y za co kupi� bilet�w, przypatruj� si� wozom trupy, a g��wnie p��ciennej zas�onie wielkich drzwi wchodowych, na kt�rych wymalowana jest bitwa bia�ych z czerwonosk�rymi. W chwilach, w kt�rych zas�ona si� uchyla, wida� o�wiecone wn�trze bufetu z setkami kufli szklanych na stole. Ale oto �ci�gaj� zas�on� na dobre, i t�um wchodzi. Puste przej�cia mi�dzy �awkami poczynaj� t�tni� krokami ludzkimi, i wkr�tce ciemna, ruchliwa masa pokrywa wszystkie przej�cia od g�ry do do�u. W cyrku widno jak w dzie�, bo chocia� nie zdo�ano przeprowadzi� do niego rur gazowych, to natomiast olbrzymi �yrandol, z�o�ony z pi��dziesi�ciu lamp naftowych, oblewa aren� i widz�w potokami �wiat�a. W tych blaskach wida� opas�e, przechylone w ty� dla folgi podbr�dkom g�owy piwosz�w, m�ode twarze kobiece i �liczne, zdziwione buzie dziecinne, kt�rych oczy niemal nie wychodz� na wierzch z ciekawo�ci. Zreszt� wszyscy widzowie maj� miny ciekawe, zadowolone i g�upie, jak zwykle publiczno�� cyrkowa. W�r�d szmeru rozm�w, przerywanych okrzykami: Frisch Wasser! frisch Bier! (8) - wszyscy z niecierpliwo�ci� oczekuj� zacz�cia. Na koniec dzwonek si� odzywa, ukazuje si� sze�ciu masztalerzy w palonych butach i staje w dw�ch szeregach przy wej�ciu z areny do stajen. Przez te szeregi wpada rozhukany ko� bez uzdy i siod�a, a na nim jakby ob�ok mu�linu, wst��ek i tiulu. Jest to tancerka Lina. Rozpoczynaj� si� harce przy odg�osie muzyki. Lina jest tak pi�kna, �e m�oda Mathilde, c�rka piwowara z Opuncia-Gasse, zaniepokojona jej widokiem, pochyla si� do ucha m�odego grocernika Flossa z tej�e ulicy i pyta z cicha: czy j� kocha jeszcze? Tymczasem ko� galopuje i oddycha jak lokomotywa, bicze klaskaj�, b�azny, kt�rych kilku wpad�o za tancerk�, wrzeszcz� i bij� si� po twarzach, tancerka miga jak b�yskawica; brawa si� sypi�. Co za przepyszne przedstawienie! Ale Nr 1 mija pr�dko. Nadchodzi Nr 2. Wyraz: sachem! sachem! przebiega z ust do ust mi�dzy widzami. Na b�azn�w, bij�cych si� ci�gle po twarzach, nikt ju� nie zwa�a. W�r�d ich ma�pich ruch�w masztalerze wnosz� wysokie na kilkana�cie st�p drewniane koz�y i stawiaj� po dw�ch stronach areny. Muzyka przestaje gra� Yankee Doodle, a gra pos�pn� ari� Komandora z Don-Juana, zaci�gaj� drut mi�dzy koz�ami. Nagle snop czerwonego bengalskiego �wiat�a pada od strony wej�cia i oblewa krwawym blaskiem ca�� aren�. W tym to blasku uka�e si� straszliwy sachem, ostatni z Czarnych W��w. Ale co to?... Wchodzi nie sachem, jeno sam dyrektor trupy, Hon. M. Dean. K�ania si� publiczno�ci i zabiera g�os. Ma on zaszczyt prosi� "�askawych i szanownych gentleman�w oraz pi�kne i nie mniej szanowne ladies o nadzwyczaj spokojne zachowanie si�, niedawanie brawa i zupe�n� cisz�, albowiem w�dz jest nadzwyczaj rozdra�niony i dzikszy ni� zwykle". S�owa te sprawiaj� niema�e wra�enie - i dziwna rzecz, ci sami honoratiores (9) Antylopy, kt�rzy przed pi�tnastu laty wyci�li Chiavatt�, doznaj� teraz jakiego� nader niemi�ego uczucia. Przed chwil�, gdy pi�kna Liza wykonywa�a swe skoki na koniu, cieszyli si�, �e siedz� tak blisko, tu� ko�o parapetu, sk�d tak dobrze mo�na wszystko widzie�, a teraz spogl�daj� z pewnym ut�sknieniem na g�rne sfery cyrkowe i wbrew prawom fizyki znajduj�, �e ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]