#178 Stefan Żeromski - Po Sedanie(1), e-books, e-książki, ksiązki, , .-y
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
NR ID : b00129Tytu� : Po SedanieAutor : Stefan �eromskiPo Sedanie...Od sze�ciu dni ca�y szwadron dragon�w pruskich �ciga� szcz�tek naszego batalionu. Uciekali�my o g�odzie, bez snu, na o�lep jak stadko owiec. Na nasze nieszcz�cie bez przerwy pada� deszcz: - w lesie spa� nie by�o mo�na. Podeszwy kamasz�w naszych przenios�y si� do dziedziny wspomnie�, a my pod ich nieobecno�� brn�li�my boso po ig�ach i patykach le�nych, po kamieniach i piaskach. Nogi puch�y od ran - ten i �w zostawa� w lesie odpocz�� - i kto wie, jaki go los spotyka�...Nareszcie wymkn�li�my si� Prusakom na dalek� odleg�o��, dopadli�my nad wieczorem folwarczku ukrytego mi�dzy wzg�rzem a lasem... Sen b�dzie! Co za rozkosz nadziemska... Ta straszna potrzeba, silniejsza od obawy �mierci, zwali�a nas z n�g, jak tylko gospodarz nas�a� s�omy w obszernej sieni domostwa. Zasypiali�my, nie jad�szy po d�ugim po�cie, nie rozbieraj�c si� z przemok�ych i gnij�cych �achman�w.Ja, aczkolwiek usn��em po bohatersku, zbudzi�em si� pierwszy, gdy mnie dym zakrztusi�. Przysiad�em na pos�aniu i przez sen zacz��em si� orientowa�: p�omienie razi�y mi oczy... Zerwa�em si� i j��em ci�gn�� za w�osy towarzysz�w. Podkurzono nas. Dym jak z komina t�oczy� si� do naszej sieni z drzwi izby s�siedniej, pali�y si� zabudowania folwarczne, rozlega� si� trzask, �oskot. Ten i �w z koleg�w, kt�rych bi�em po twarzach i szarpa�em za czupryny, si�ga� do bagnetu, a�eby mnie przebi�, i pada� bezw�adny. Rozbudzeni zacz�li mi pomaga�, wysadzili okno i ci�gn�li ku niemu �pi�cych.Wreszcie powyskakiwali wszyscy.Odnalaz�szy w s�omie m�j sztucer belgijski, przypasa�em bagnet i zaczai�em si� przy oknie.G�uchy trzask rozlega� si� raz po raz: wybijano ich po kolei jak kaczki. W�osy wstawa�y mi na g�owie...Skoczy�em we drzwi, sk�d dym wybucha�, mija�em puste izby, o�wietlone smugami krwawego �wiat�a wdzieraj�cymi si� przez serca okiennic, i dusz�c si� w dymie doszed�em do jakiej� sionki.Wybi�em okno, wyrwa�em okiennic� i skoczy�em w k�p� bz�w rosn�c� tu� pod oknami. Za bzem ci�gn�a si� b�otnista droga, do kt�rej dotyka�a r�wnina, ja�owcem z rzadka poros�a. Zaczai�em si� w krzakach, wietrz�c Niemc�w jak pies. Zdawa�o mi si�, �e z tej strony nie ma nikogo.Skocz� - my�la�em dr��c ca�y, cho� spada�y na mnie ogniste wiechcie pal�cej si� strzechy - pope�zn� mi�dzy krzakami... mo�e nie dojrz�...Jednym susem wypad�em na �rodek drogi i zgi�wszy si� w pa��k zamierza�em dope�zn�� do pierwszego krzaka... Nagle - �cierp�em! Naprzeciwko mnie sz�a rozwini�tym szeregiem kolumna konnicy. Na drodze szpilk� by znalaz� od p�on�cego, strasznego po�aru.Stan��em na �rodku jak s�up, zdr�twia�em... Gdyby si� wstrzymali, uciek�bym by� pewno, cho�by w p�omienie - lecz �e szli na mnie bystrym k�usem, co� we mnie prysn�o. Na twarze wrog�w, na ich konie, g�owice pa�asz�w pada� czerwony blask ognia.Wolno podnios�em sztucer i zmierzy�em w �rodek szwadronu. Mierzy�em po bohatersku w �rodek kolumny ze trzy sekundy. Strza� pad�. Oficer wyci�gn�� ku mnie pa�asz, mign�� nim, pochyli� si� na �eb konia i wolno zlecia� na ziemi�. Ja tymczasem nasadzi�em na luf� bagnet. Skoczy�o do mnie z wrzaskiem ze dwudziestu �o�nierzy, mign�o ze dwadzie�cia szabel. Zepchn��em z siod�a pierwszego, kt�ry mi� dopad�, pchn��em bagnetem drugiego, lecz bagnet trafi� w pust� przestrze� -gdy� us�ysza�em wtedy, jakby nagle zadzwoniono naraz w jakich trzydziestu ko�cio�ach we wszystkie dzwony. Potem zacz��em lecie� do g�ry, na d�, do g�ry, na d�, coraz g��biej, coraz ni�ej.G�os dzwon�w ucicha�, jakby wsi�ka� w g��b ziemi. Nie wiem, jak to d�ugo trwa� mog�o.Otrze�wia�em na chwil�.Wtedym poczu�, jakby mi si� czaszka roz�upywa�a, w czole pali� mi� straszny ogie�.Gdym dotkn�� tego miejsca r�k�, dwa palce wsun�y si� w jam�. Krew, szerok� strug� zalewaj�ca mi oczy, nap�ywaj�ca we w�osy, w usta i nos, krzep�a.Odgarn��em j� z oczu, d�wign��em si� na kolana, odnalaz�em omackiem sztucer i kiwaj�c si� zacz��em go nabija�, nabija�, nabija�...Zdawa�o mi si�, �em nabi�, przy�o�y�em kolb� do szcz�ki i mierzy�em do nieprzyjaci�, kt�rych ju� prawdopodobnie nie by�o...Lecz wtedy znowu polecia�em w szar� mg��, po kt�rej lata�y czerwone iskry, d�ugie niby �y�y krwawe...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]