#196 Fredro Aleksander - Pan Jowialski, e-books, e-książki, ksiązki, , .-y
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aleksander Fredro - Pan Jowialski - Komedia w czterech aktach
OSOBY
PAN JOWIALSKI
PANI JOWIALSKA, JEGO ŻONA
SZAMBELAN JOWIALSKI, ICH SYN
SZAMBELANOWA, JEGO ŻONA
HELENA, CÓRKA SZAMBELANA Z PIERWSZEGO MAŁŻEŃSTWA
JANUSZ
LUDMIR
WIKTOR
LOKAJ
RZECZ DZIEJE SIĘ NA WSI, W DOMU P. JOWIALSKIEGO
Głodnego żołądka bajką nie
zabawić, racją nie odbyć.
And. Maks. Fredro
AKT PIERWSZY
Ogród.
SCENA PIERWSZA
Ludmir, Wiktor.
Obadwa w dreliszkowych szpencerach, słomianych kapeluszach, tłumaczki na
plecach. - Ludmir wchodzi na scenę, oglądając się na wszystkie strony.
WIKTOR
za sceną
Dokąd! dokąd! - Ja dalej nie idę.
LUDMIR
Jeszcze tylko kilka kroków, panie kolego; dwadzieścia, nie więcej; tu, pod to
drzewo. - Patrz, co za boskie miesce do spoczynku: chłód, trawnik, strumyk
szemrzący...
WIKTOR
wchodzi kulejąc, z tłumoczkiem w ręku
Chmury! Góry! Księżyc! Gwiazdy! - wszystko razem w twojej głowie, (rzucając
tłumoczek i kapelusz pod drzewo) Dobrze mi tak! Bardzo, bardzo dobrze! - Po
kiego diabła mnie było wdawać się z poetą! Z tym szalonym człowiekiem! (kładzie
się na ziemi koło tłumoczka, Ludmir chodzi nucąc) Kto dobrze wiersze pisze,
myślałem, że i dobrze w głowie mieć musi - ale gdzie tam! Co inszego papier, co
inszego świat, (po krótkim milczeniu) Śpiewaj sobie, śpiewaj!
LUDMIR
Cóż mam robić?
WIKTOR
Nie słyszałeś, com mówił?
LUDMIR
Słyszałem.
WIKTOR
Ja to do ciebie mówiłem.
LUDMIR
Wiem.
WIKTOR
Przeklęta flegma!
LUDMIR
Nie flegma, ale cierpliwość. - Spocony, napiłeś się nieostrożnie zimnej wody i
paraliż tknął twój rozum, ale ja zaczekam - mam nadzieję, że wróci do zdrowia.
WIKTOR
zrywając się siada
Ja rozum straciłem? ja? - A to mi się podoba!
LUDMIR
Chwała Bogu, że ci się coś przecie podoba.
WIKTOR
Ale pewnie nie to, że, ubrany jak na redutę, włóczę się od wsi do wsi. Ale na
rozum nigdy za późno, rób więc sobie, co chcesz, a ja wiem, co zrobię.
LUDMIR
Na przykład?
WIKTOR
Pójdę, najmę wózek...
LUDMIR
Z końmi czy bez koni?
WIKTOR
Z końmi czy osłami - najmę do pierwszej poczty, a stamtąd pocztą wracam do domu.
LUDMIR
A potem?
WIKTOR
coraz niecierpliwiej
A potem wielkimi literami napiszę...
LUDMIR
Wyrysuj lepiej, bo piszesz nietęgo, a rysujesz ładnie.
WIKTOR
Więc wyrysuję, wyrysuję łokciowymi literami...
LUDMIR
Gotyckimi zapewne, z różnymi...
WIKTOR
Jakimi bądź, nieznośny i przeklęty poeto - ale jak najwyraźniejszymi: że
szalony, szalony i jeszcze raz szalony, kto się wdaje ze stworzeniami nazwanymi
poety.
LUDMIR
A ten łokciowy - wszak łokciowy?
WIKTOR
Sążniowy.
LUDMIR
Sążniowy, wyrysowany napis?
WIKTOR
Zostawię dla dzieci, wnuków, prawnuków.
LUDMIR
Więc chcesz się żenić?
WIKTOR
Być może.
LUDMIR
Bo przecie nie zechcesz mieć wnuków, prawnuków...
WIKTOR
Koniec końców, wracam do mojego cichego pokoiku, do moich obrazów, do moich
ołówków.
LUDMIR
śpiewa
Niemądry, kto śród drogi
Z przestrachu traci męstwo...
WIKTOR
Powiedz mi, po co ja się włóczę za tobą?
LUDMIR
Twoja teka, napełniona rysunkami, za mnie odpowie.
WIKTOR
z przesadą
"Chodź ze mną, Wiktorze! Udamy się w odłogiem leżącą krainę, tam pierwotną
naturę śledzić będziemy. - Zamki na śnieżnych szczytach Karpatów, nieme świadki
przeszłości - skały zwieszone, co chwila od wieków grożące upadkiem - potoki
rwiące czarne świerki i kwieciste róże razem - do nowych dzieł natchną nas obu.
Tam, dalecy świata..." Ale gdzie ja mogę sobie przypomnieć te wszystkie słowa,
którymi dnie całe jak syrena...
LUDMIR
Tylko nie - "z Dniestru", bardzo proszę,
WIKTOR
Jak syrena więc z Pełtewy, nęciłeś mnie do tej nieszczęsnej podróży. - I zamiast
zamków, skał, potoków, jakiejś dzikiej, okropnej i zachwycającej razem natury,
której nawet wyobrażenia mieć nie mogłem - włóczymy się od karczmy do karczmy.
Tam, podparty na ręku, słuchasz godzinami całymi rozmowy chłopów, Żydów,
furmanów i każesz mi rysować jakiegoś pijanego mularza, rachującego Żyda,
rozprawiającego organistę.
LUDMIR
Ach, organista, organista! ten wart milijona, ten cię unieśmiertelni - udał ci
się doskonale! Tylko trzeba, abyś go trochę poprawił - podbródek za duży.
Wyborny, wyborny organista! pokaż no go.
WIKTOR
Daj mi święty pokój! Wolisz ty pokazać salceson i wino.
LUDMIR
Aha! otóż i słowo zagadki - pan głodny, pan złego humoru. Zaraz panu służyć
będę. (dostając) Ale to jednak zakała dla sztuk pięknych, że wy, pęzlikowi i
ołówkowi panowie, tak jesteście chciwi tego materyjalnego pokarmu.
WIKTOR
A wy, kałamarzowi i piórowi, tylko powietrzem żyjecie! tylko natchnieniem muzy!
Uderz więc w złoty bardon, wnieś pieśni wieszcze - niech kamyki tańcują, drzewa
płaczą, a ja tymczasem jeść będę.
Czas jakiś milczenie.
Powiedz mi, mój kochany Ludmirze...
LUDMIR
Oho! "kochany Ludmirze". - Salceson skutkował.
WIKTOR
Żart na stronę - powiedz mi, czego ty się dobrego spodziewasz w twoich brudnych
karczmach? Czego ty szukasz między prostym ludem?
LUDMIR
Prostego rozumu.
WIKTOR
Piękny rozum! Piją i po pijanemu bają.
LUDMIR
Jedz jeszcze, jedz, kochany Wiktorze, bo z twojej uwagi miarkuję, żeś jeszcze
diable głodny. - Każdy nasz spoczynek, każdy nocleg w karczmie, nie byłże godnym
opisania?
WIKTOR
Szkoda pióra!
LUDMIR
Ach, kiedy też już zejdziemy z tych woskowanych posadzek, na których ciągle
kręcimy się i kręcimy aż do nudzącego zawrotu głowy. - Znajdziesz, bądź pewny,
między prostym ludem: rozsądek, dowcip, przenikliwość, przebiegłość, lecz
inaczej wyrażone; może za ostro, ale za to i lepiej. Tam wszystko właściwe nosi
nazwisko: kmotr zowie się kmotrem, a łotr łotrem; tam w każdym wyrazie jest
myśl, dobra czy zła, ale jest. Nie tak jak w naszych salonach - kwiaty na kwiaty
sypią, a dmuchniej, nie ma nic, zupełnie nic. Dlatego też i my autorowie wolemy
trzymać się kwiecistych nicości - łatwiej stroić niż tworzyć. - Ty wina pić nie
będziesz?
WIKTOR
Dlaczego nie będę pić?
LUDMIR
wypiwszy
Myślałem, że nie będziesz - dla złego humoru; nic tak nie szkodzi jak wino na
żółć wzburzoną.
WIKTOR
Dolejże!
LUDMIR
Jak te Van-Dyki piją! - Oddajże mi szklaneczkę.
WIKTOR
Dopieroś wypił,
LUDMIR
Otóż... coś miałem mówić... (pije) Razem wydamy opis naszej podróży; do każdego
rozdziału ty dołączysz rycinę.
WIKTOR
Otóż to! to rzecz cała. - Chciał rycin do swoich baśni i pokazał mi gruszki na
wierzbie. A ja, ja głupi, dałem się uwieść jakimiś zamkami.
LUDMIR
Po części prawda... ale i w Karpatach będziemy.
WIKTOR
Jakbym tam już był,
LUDMIR
Może uda nam się spotkać z Szandorem.
WIKTOR
Z co za Szandorem?
LUDMIR
No, z Szandorem, romantycznym hersztem rozbójników, o którym rozpowiadają cuda
złego i dobrego razem.
WIKTOR
Nie ciekawym poznać pana Szandora.
LUDMIR
Przekonasz się, że jest mnóstwo najpiękniejszych widoków, godnych twojego pęzla.
WIKTOR
I mnie było być tak ślepym! Mnie było jemu wierzyć! Mnie o głodzie i chłodzie
włóczyć się dla jego rycin!
LUDMIR
z udanym zachwyceniem
Patrz, i tu - nie boskiże to widok? Ten dom w kwiatach - ta rzeka - drzewa -
dalej wioska - w głębi sine Karpaty...
WIKTOR
W samej rzeczy - piękny widok; i światło - jak ładnie pada na te świerki...
LUDMIR
klękając
Mam ci służyć za stolik? Połóż tekę na mojej głowie.
WIKTOR
chwyta tłumoczek, potem rzuca
Nie, nie, znowu mnie chcesz zbałamucić.
LUDMIR
z udanym zachwyceniem
To światło! to światło! A ten cień! Ach, jestem w zachwyceniu!
WIKTOR
A ja nie. - I rób, co chcesz, ja wracam do domu.
LUDMIR
prosząc
Wiktorze, zostań.
WIKTOR
[ Pobierz całość w formacie PDF ]