(56) - Pilipiuk Andrzej - (Olszakowski Tomasz) - Pan Samochodzik i Adam z Wągrowca, ebooki, Pan Samochodzik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
TOMASZ OLSZAKOWSKI
Pan Samochodzik i…
Adam z Wągrowca.
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
KOŚCIÓŁ W TARNOWIE PAŁUCKIM • KONCERT ORGANOWY • MUZYK
KRADNIE WEHIKUŁ • OPUSZCZONY KLASZTOR W WĄGROWCU • NIEUDANE
ARESZTOWANIE
Pędziliśmy przez uśpiony jeszcze kraj. Było chłodno, a na gałęziach drzew osiadł
szron. Wstawał ponury grudniowy świt. By na dziesiątą dotrzeć do małego miasteczka w
Wielkopolsce, musieliśmy wyjechać o czwartej nad fanem. Gwoli ścisłości: telefon z
poleceniem wyjazdu dostaliśmy poprzedniego dnia o dwudziestej.
- Tarnowo Pałuckie - mruknąłem. - Nic mi to nie mówi... nie, zaraz, przecież jest tam
drewniany kościół z XVI wieku. Jak mogłem zapomnieć?
- Nie z XVI - sprostował mój zwierzchnik. - Podczas konserwacji wykonano badanie
dendrochronologiczne, belki na budowę przynajmniej części świątyni ścięto w 1373 roku. To
polichromie pochodzą z XVI stulecia. Przez kilka lat był remontowany, a dziś zostanie
oddany ponownie do użytku.
- Rok 1373? - zdumiałem się. - W takim razie to chyba najstarszy drewniany kościół w
naszym kraju? No, może nie licząc świątyni Wang w Karpaczu.
- Wang to zabytek norweski, który przypadkiem trafił do nas, i to w częściach
-uśmiechnął się szef - więc trudno zaliczyć go do zabytków naszej kultury. Badania w
Tarnowie jeszcze trwają...
- Dziś szósty grudnia - zauważyłem. - A kościół jest chyba pod wezwaniem świętego
Mikołaja?.
- Właśnie. W dodatku w tym miasteczku to dzień odpustu, o tradycji sięgającej może
nawet XIV wieku. Z okazji uroczystego otwarcia przewidziano małą sesję naukową, mszę
oraz koncert organowy. Ściągnięto wojewodę i biskupa oraz zaproszono naszego ministra.
- A jemu się nie chciało, więc wysłał nas...
Za Wągrowcem złapaliśmy gumę. Wymiana koła zajęła nam sporo czasu, więc
spóźniliśmy się. Gdy przybyliśmy, trwał już koncert organowy.
Kościół był niewielki, jednonawowy. Ściany z drewnianych bali od zewnątrz pokryto
deskami. Między koronami starych, grubych lip prześwitywał dach z gontu i sterczała nieduża
wieża dzwonnicy. Widok tchnął spokojem, choć z pewnością latem było tu dużo ładniej.
Teraz tylko bezlistne, grube konary czerniały pod czapami śniegu.
W przerwie między utworami weszliśmy do świątyni. Wnętrze pachniało starym
drewnem, terpentyną - widać używali jej do jakichś prac konserwacyjnych - woskiem i,
odrobinę, żywicą epoksydową.
Kiedy odezwały się organy, spostrzegłem wyraz zaskoczenia na twarzy siedzącego
niedaleko księdza. Także pan Tomasz odruchowo obejrzał się w stronę chóru. Widzieliśmy
jasne włosy i garnitur grającego w natchnieniu wirtuoza. Pan Samochodzik ze zmarszczonymi
brwiami jeszcze raz zerknął do trzymanego w ręce programu. Zasłuchałem się. Ja również nie
potrafiłem zidentyfikować kompozytora. Wbrew temu, co napisano w folderku, na pewno nie
był to Bach... Współbrzmienia były nieco podobne, z pewnością inspirowane twórczością
genialnego organisty, ale nie tak doskonałe - naśladowcy zabrakło tego błysku, który
charakteryzuje tylko najwybitniejszych. Głosy były prowadzone poprawnie, ale imitacje nie
były dziełem Bacha. Brakowało tego, co było umiejętnością tylko wybranych - myślenia
linearnego ściśle związanego z harmonią.
Gdy utwór dobiegł końca, na drewnianą ambonę weszła pani Joanna Zajączkowska-
Kłoda, historyk sztuki, która wraz z mężem od przeszło dziesięciu lat zajmowała się
konserwacją zabytkowej polichromii. Zapowiedziała przerwę. Pan Tomasz przez dobry
kwadrans witał się ze znajomymi historykami. Wreszcie z trudem uwolnił się od towarzystwa
i wrócił do mnie.
- Zajrzyjmy na chór - zaproponował. - Chcę zapytać, co to za muzyka... Muszę
przyznać, że intrygująca.
Weszliśmy po wąskich, skrzypiących, drewnianych schodkach. Sądziliśmy, że
organista nadal będzie siedział przy instrumencie, toteż widok, który ukazał się naszym
oczom, zaskoczył nas niepomiernie.
Starszy pan w ciemnym garniturze siedział w kącie chóru. Skuto go kajdankami w tak
zwaną „małpę”, a dodatkowo obwiązano grubą liną i zaklejono mu usta plastrem. Na nasz
widok zamruczał radośnie. Szef natychmiast rzucił się go rozwiązywać. Zbiegłem po
schodach i wypadłem ze świątyni, wyciągając jednocześnie pistolet gazowy. Parking był
pusty. Nigdzie nie było widać śladu jasnowłosego muzyka. Dopiero po chwili spostrzegłem,
że zniknął też nasz samochód! W miejscu, w którym powinien się znajdować, leżał kawałek
papieru przyciśnięty kamieniem.
Ostrożnie, żeby nie zatrzeć ewentualnych odcisków palców, podniosłem go do oczu.
-
Przepraszam najmocniej. Zostawię go przed dworcem kolejowym w Wągrowcu
-
odczytałem zdumiony.
Wyciągnąłem z kieszeni telefon komórkowy. Nie było zasięgu, zapewne tajemniczy
muzyk ustawił gdzieś przenośny agregat zagłuszający fale.
Z tłumu oficjeli wyłowiłem policjanta. Jak się okazało, był posterunkowym z
pobliskiego Wągrowca.
- Porwanie samochodu i ogłuszenie organisty? - zdziwił się. - I to niemal na moich
oczach!? W takim razie trzeba działać.
Zadzwonił do swoich podkomendnych. Przez chwilę podawał meldunek, a potem
odłożył słuchawkę. Połączył się przez radio z wozem patrolowym i wezwał go do kościoła.
- Niezwykle intrygująca sprawa - mruknął. - Trzeba sprawdzić, czy nic nie zginęło.
- Wie pan, jedyną cenną rzeczą w środku są polichromie, przecież nie wyciął ich ze
ściany.
- To po co ogłuszył muzyka? - zastanawiał się policjant. - Może w organach była
skrytka?
- Może - westchnąłem. - Tylko dlaczego nie ulotnił się od razu? Zamiast tego zagrał
naprawdę piękny kawałek...
Pobiegliśmy obejrzeć miejsce przestępstwa.
Zadzwonił telefon. Posterunkowy odebrał i przez chwilę rozmawiał z komendą w
Wągrowcu.
- Pana samochód stoi przed dworcem. Silnik zgaszony, a wóz zamknięty - zreferował.
- W środku nikogo nie ma. Trzy minuty przed dotarciem patrolu na miejsce odjechał pociąg
do Poznania.
- Trzeba do nich zadzwonić i urządzić zasadzkę na dworcu - podsunąłem.
- Nie - pokręcił głową - przecież może wysiąść gdzieś po drodze. Zasadzkę zrobią na
najbliższej stacji w... - zamyślił się na chwilę - Skokach albo Murowanej Goślinie. Jeśli gość
miał jasne włosy, to wpadnie w nasze ręce.
- Chyba że miał perukę - westchnąłem. - A my widzieliśmy go wyłącznie od tyłu...
- Nasi ludzie przejdą się po wagonach z kamerą ukrytą w teczce. Organista miał chyba
okazję się mu przyjrzeć... Nawet jeśli teraz go nie złapiemy, to będzie można wystawić list
gończy z fotografią.
Zagdakało radio.
- Na klawiszach organów została masa odcisków palców - zameldował policjant
posłany do kościoła. - Trzeba wezwać ekipę, żeby je fachowo zdjęła.
- Ten gość chyba nie jest zawodowym przestępcą - zauważył komendant. - W każdym
razie zostawił masę śladów...
- Jeśli zdołał uruchomić nasz samochód, to jest lepszy niż 99% złodziejaszków...
***
Dwie godziny później wysiedliśmy z limuzyny starosty przed dworcem kolejowym
(urzędnik był tak miły, że podrzucił nas na miejsce). Nasz pojazd stał zaparkowany koło kas,
a na siedzeniu kierowcy spoczywała butelka francuskiego wina.
- Nic z tego nie rozumiem - powiedziałem uruchamiając silnik. - Ktoś dostaje się do
kościoła, częstuje organistę gazem, zajmuje jego miejsce, ale zamiast rzucić granat i położyć
trupem oficjeli, odgrywa dziwny utwór muzyczny i ulatnia się bez śladu...
- Potem w ciągu kilku minut otwiera nasz samochód, unieszkodliwia jeden z
najbardziej skomplikowanych autoalarmów, zdejmuje blokadę i odjeżdża... - uzupełnił szef. -
Ja też nic z tego nie rozumiem.
- Pytanie jeszcze, dlaczego wybrał akurat nasz wehikuł - dodałem. - No, może nie
mógł rąbnąć lancii starosty, bo w środku siedział kierowca, ale miał do wyboru kilkanaście
innych...
- Może spodobał mu się kolor nadwozia? A może to swojego rodzaju wyzwanie na
pojedynek? Tylko na czym miałby on polegać? - obejrzał butelkę wina. - Trzeba będzie
pokazać to specjalistom - zadecydował.
- Wracamy do Warszawy? - zapytałem.
Zamyślił się głęboko.
- Nie sądzisz, że to wygląda zbyt prosto? Samochód porzucony przed dworcem...
- Jakby chciał nam zasugerować, że pojechał do Poznania, podczas gdy...
- Dokładnie. Czy dziś na wieczornej mszy nie należy się spodziewać kolejnego
numeru? - uśmiechnął się lekko.
Zadzwonił mój telefon komórkowy. Komendant z Wągrowca. - Nie mam najlepszych
wieści - zameldował. - W pociągu nie znaleźliśmy nikogo, kto odpowiadałby rysopisowi.
Organista również obejrzał film z wagonów. Czekamy jeszcze na analizę materiału
nakręconego przez telewizję przed koncertem. Może gdzieś zauważymy, jak ten facet
przemyka się do świątyni.
Rozłączyłem się.
- Wygląda na to, że ma pan rację - powiedziałem do szefa. - Trzeba zatem zastawić
pułapkę tutaj...
- Kościółek w Tarnowie... Wieś należała do zakonu cystersów. A tu, w Wągrowcu,
jest opuszczony obecnie zespól klasztorny tego zgromadzenia. Może warto tam zajrzeć...
Kościół chyba jest nadal czynny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]