Ĺ-ukjanienko Siergiej - 02. Nastaje Ĺ›wit, Książki - Kindle

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SIERGIEJ ŁUKIANIENKO
NASTAJE ŚWIT
TOM 2 DYLOGII ZIMNE BRZEGI
Z rosyjskiego przełożyła Ewa Skórska
SPIS TREŚCI
CZĘŚĆ PIERWSZA ŚWIĘTE MIASTO
.........................................................................
CZĘŚĆ DRUGA AQUINCUM
........................................................................................
CZĘŚĆ CZWARTA IMPERIUM OSMAŃSKIE I JUDEA
......................................................
............................................
EPILOG...................................................................................................297
CZĘŚĆ TRZECIA KATAKUMBYI POGRANICZE
CZĘŚĆ PIERWSZA
ŚWIĘTE MIASTO
 ROZDZIAŁ PIERWSZY,
w którym dostępuję najwyższego zaszczytu i wcale nie czuję radości z tego powodu.
Miałem na sobie wspaniały, jedwabny płaszcz z kapturem, który skrywał twarz.
Wprawdzie była to szata duchownego, więc prostego kroju i niezbyt jaskrawa, ale od
razu rzucała się w oczy - zwykły nowicjusz takiej nie nosi. Chińskie jedwabie są bardzo
drogie, taki płaszcz mógł być powodem do dumy.
Sznurek, którym związano mi z tyłu ręce, też był jedwabny.
To też pewnie powód do dumy.
Ściślej mówiąc, nie był to wcale sznurek, lecz pas od owego płaszcza.
Zawiązano go pospiesznie i niedbale, w dodatku jedwab był śliski, a ja od dziesięciu
minut poruszałem palcami, próbując rozluźnić węzeł i nic z tego nie wyszło! Święci bracia
nie wiążą tak prosto, jak by się wydawało...
Zresztą, co dałyby mi wolne ręce? Tutaj, w Urbisie, który jest miastem w mieście, w
rezydencji Juliusza, Pasierba Bożego...
Nie mówiąc już o dwóch konwojentach, którzy prowadzili mnie niekończącymi się
korytarzami, mocno trzymając pod ręce. Z boku pewnie wyglądało to całkiem zwyczajnie:
oto młodzi nowicjusze pomagają iść staremu kapłanowi, pogrążonemu w nabożnych
rozmyślaniach...
Ale we mnie nie było teraz ani krzty nabożności. Może dlatego, że bolał mnie kark, a
w głowie huczało? Nie, już raczej z powodu głębokiego przeświadczenia, że nic dobrego
mnie tu nie czeka.
- Stopień, święty bracie - powiedział dobrodusznie, nawet z troską, ten z prawej
strony.
Przez szparę w kapturze widziałem skrawek drogi. W niczym mi to nie pomagało, ale
zawsze było jakąś rozrywką. Szliśmy już dość długo i widok zdążył się kilka razy zmienić.
Najpierw, gdy wysiadłem z karety, pod nogami miałem zwykły kamień. Gładko
wyszlifowany, ale jednak kamień, nic szczególnego. Potem były drewniane podłogi długich
galerii. Potem marmurowe, pałacowe, inkrustowane. Później na marmurze ścieliły się
miękkie kobierce.
Coraz bardziej bogato...
Chociaż, jaka różnica, po czym się depcze?
Ważne, żeby samemu nie dać się podeptać...
- Stójcie, święty bracie...
Teraz odezwał się ten z lewej. Mówili na przemian.
Stanąłem posłusznie, tylko palce dalej robiły swoje: bawiły się węzłem, próbując
rozluźnić gładki jedwab. A nowicjusz z prawej strony zadzwonił kluczami - sądząc po brzęku,
klucze zrobiono z brązu dobrej jakości - i otworzył drzwi.
- Stopień, święty bracie...
Dziwne. Spodziewałem się, że pod nogami będzie teraz bukszpan i heban,
inkrustowany turkusem i stalą. Pomyliłem się, znowu zwykły kamień...
Prowadzono mnie gdzieś w dół... Do podziemi?...
Serce zaczęło bić szybko i trwożnie.
Nie spodziewałem się właściwie niczego dobrego, byłem przygotowany na najgorsze,
ale żeby tak od razu?
Nie wytrzymałem:
- Dokąd mnie prowadzicie? - Odpowiedzi nie było. Tylko palce konwojentów
zacisnęły się mocniej...
Więc to tak...
Szliśmy schodami, które opadały dość łagodnie, ale ciągnęły się tak długo, że do
powierzchni ziemi było teraz co najmniej dziesięć metrów.
Wymarzone miejsce na sale tortur: do pałaców Urbisu nie dobiegną żadne krzyki, nie
będą niepokoić świątobliwych ojców.
Zacisnąłem usta i postanowiłem nie zadawać więcej pytań.
Skoro umiałem żyć, zdołam też umrzeć.
Klucze zabrzęczały jeszcze trzy razy. Ale nie spotkaliśmy nikogo, panowała martwa
cisza. Nie wyglądało mi to na sale tortur. Najzręczniejszy oprawca potrzebuje pomocników, a
przygotowywane do pracy narzędzia nieźle hałasują...
Wiedziałem, że tylko się pocieszam. Ale tak bardzo nie chciałem uwierzyć w to, co
najgorsze. Taka już jest natura ludzka: żywić się nadzieją, nie przyjmować tego, co
nieuniknione. Czasem to pomaga. Gdy w piramidzie egipskiej zgasła mi lampka, pocieszałem
się myślą: wyjdę na pamięć, a pamięć mam dobrą...
I poszedłem.
I wyszedłem... wyczołgałem się na trzeci dzień.
Ale nie przez wejście, przez które wszedłem do grobowca.
Człowiek nigdy nie chce umierać. Dlatego do ostatniej chwili wierzy, że wszystko
będzie dobrze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • filmowka.pev.pl
  •