Łubiński Sławomir - Ballada o Januszku, 1957 ebooków literatury polskiej

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
Sławomir Łubiński
Ballada o Januszku
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Jako człowiek jestem teraz bezpieczna, ale jako matka nie. Pan pewnie wyobraża sobie, że
ja o nim nie myślę, jak on mi zrobił tyle złego. Nie ma nocy, żeby mi się nie śniły różności.
Widzę, jak oni tam mojego Januszka krzywdzą, a może nawet biją. Budzę się, siadam na łóż-
ku, a tu pusto, tylko zegar tyka. Potem mówię sobie, może to dobrze, że tak się stało, że nie
ma czego się bać. Ale później znów to samo. Nawet nazwać tego nie umiem. Czasem myślę,
że ten strach zaczął się już od tamtego dnia, kiedy mi męża zabrali do obozu. Ile to lat? Pra-
wie tyle, co ma Januszek. Za co? Uśmieje się pan. Za głupi kawałek skórgumy, który mój
wynosił z fabryki. Wszyscy wynosili. Trzeba było przecież z czegoś żyć. Jedni wynosili to-
war, a drudzy żelowali buty albo robili sandały dla kobiet czy dzieci.
Przyjechał wtedy jakiś gestapowiec z Warszawy i zarządził rewizję. Macali co dziesiątego.
Trafiło na męża. Zaczął się stawiać i przepadł. Najpierw Oświęcim, potem Buchenwald, a
później do komina. A co on miał wtedy? Dwadzieścia cztery lata. Nażył się, można powie-
dzieć, po same uszy. Innych też zatrzymano. Dali im po pięćdziesiąt na goły tyłek i puścili.
Ktoś przecież musiał pracować w fabryce. Zostałam bez niczego. Januszek miał się dopiero
urodzić. Z czego tu żyć? Fachu żadnego, tyle że te dwie ręce do roboty. Zaczęłam chodzić do
zamożniejszych domów, do doktorów, do spekulantów i handlarzy, a nawet i foksów, i brać
bieliznę do prania. Od rana do późnej nocy smród mydlin, para. Całe ściany przesiąkły tym
smrodem, wilgocią. To było moje życie wtedy, później też niewiele lżejsze.
Po wyzwoleniu, kiedy już się miało na zimę, poszłam do fabryki za sprzątaczkę. Parę lat
akumulatory i guma były razem. Później, jak zrobili dwie fabryki, to zostałam przy akumula-
torach. Tam wszędzie ołów, praca niebezpieczna dla zdrowia. Człowiek musi dobrze jeść,
wtedy mniej ołowiu łyka. Dlatego każdy, kto w akumulatorach pracował, dostawał prowiant,
tłuszcz, mleko. Dużo to dla mnie znaczyło. Potem skończył się przydział prowiantu i zamiast
tego zaczęli dawać śniadania i obiady. Też darmo. Myślę sobie wtedy, Smoliwąsowa, skończ
z tym sprzątaniem i staraj się do roboty na stołówce. A nie będzie już łamania głowy, czym tu
nakarmić Januszka.
Kierownik nie chciał się zgodzić, nieużyty był człowiek z niego. To ja poszłam od razu do partii.
– Panowie – mówię – sama jestem, syn rośnie, muszę robotę na stołówce dostać.
– Panowie i pułkownicy – powiedział ten najważniejszy, Kalisiak, co pomarł dwa lata te-
mu w tył – wyginęli w trzydziestym dziewiątym, a tych, co zostali, to my i tak weźmiem na
muszkę. Mówcie mi zatem teraz, towarzyszko, co wam dolega i czemu wam na tą stołówkę
pilno? Okradać chcecie państwo ludowe, nową władzę narażać na straty?
– Boże, uchowaj – mówię – żebym tak skonania nie doczekała, jak kłamię. Żadna taka
myśl ani przez chwilę w głowie mi nie przystanęła. Toż ja z Januszkiem mogę się swoim wła-
snym obiadem podzielić. A jak zupy sobie trochę do domu wezmę, to chyba grzech nie bę-
dzie, wdowa jestem.
Kalisiak popatrzył na mnie, nie powiedział ani słowa, a potem łap za telefon i dzwoni do
kierownika:
– Coś tam u was, towarzyszu – mówi – z tą waszą świadomością nie za bardzo. Obok
ludzkich potrzeb przechodzicie. Smoliwąsowa ma być przyjęta do roboty na stołówce, bo
inaczej ja sam dla was, na osobności, osobiście masówkę zrobię.
Popatrzył na mnie.
– Załatwione – powiedział. – Bo niby komu mamy pomagać, jak nie takim jak wy, towa-
rzyszko?
O głodzie już nie myślałam, co zarobiłam, szło na ubranie. Radio nawet kupiłam. „Pio-
nier”, w drewnianej skrzynce, na zagranicznych częściach. Gra tak, że niech się jeszcze te
wszystkie nowoczesne, co to ich nosić można, schowają.
4
Ale co tam radio? Rzecz nabyta. A ja muszę panu mówić po kolei, tak jak to mniej więcej
było, jak układały się moje i Januszka losy, kiedy był jeszcze chłopaczkiem, chodził do
szkoły i grał z kolegami w piłkę na łące.
Zarobki pomocy w kuchni, jak pan wie, niewielkie, trochę więcej co z pchły smalcu. Nadal
więc brałam bieliznę do prania. Pralki to był wtedy zagraniczny rarytas. Kobiety zdzierały
ręce na tarach, a o takich proszkach, jakie są teraz, to nikt jeszcze nie słyszał. Cieszyłam się,
że synkowi na bazarze to jakieś paltko w dobrym stanie, to buty kupić mogę. Uczył się do-
brze, czwórki przynosił, a czasem nawet piątkę. Martwiło mnie tylko, że ciągle chciał gdzieś
wyjeżdżać, nawet jeszcze nim do pierwszej komunii poszedł.
– Mamusiu – mówił – ja się za Afrykańczyka zostanę, za Murzyna takiego czarnego jak
kominiarz Balcerzak, co u nas kominy czyści. Tylko że ja żadnych kominów czyścić nie będę.
Usiądę sobie pod baobabem i będę orzechy kokosowe zjadał.
Do komunii to mu taki granatowy materiał kupiłam, okazyjnie. Kobieta jedna po naszej
ulicy chodziła, na oczy jej później nie widziałam. Powiedziała, że to angielski, z demobilu
czy Unry. Resztka jej z kuponu została i musi sprzedać, na chleb dla dzieci, bo męża ma pija-
ka. Kupiłam więc tę resztkę i u znajomej krawcowej garniturek mu uszyłam. Materiału zo-
stało jeszcze sporo i zamiarowałam uszyć sobie z tego spódnicę. Zadowolona byłam z siebie,
bo to okazja taka jak rzadko, a Januszkowi też bardzo dobrze było w garniturku.
Dzień komunii – uroczystość wielka. Zaprosiłam parę osób, ludzi się przecież pozna, kiedy
się tyle lat mieszka. Kalisiaka też, jako mojego dobroczyńcę, chciałam zaprosić, ale zezłościł
się okropnie i mówi:
– To wy, Smoliwąsowa, na takie rzeczy mnie namawiacie? Że to niby ja mam iść do ko-
ścioła? Ja, komunista z dziada pradziada i sekretarz organizacji? Nic z tego. Nie ze mną takie
numery odstawiać i banialuki. A w ogóle to ja wam powiem tak. Czas się za jakimś chłopem
rozejrzeć. Inaczej wam z waszego chłopaka jakieś nic dobrego wyrośnie. Co to za chowanie
dziecka, jak nie ma pod ręką chłopa, który by, jak trzeba, dzieciakowi dupsko zerżnął.
Zdenerwowałam się, bo zawsze nerwowa byłam i nerwy miałam na wierzchu.
– Nie, to nie, panie Kalisiak – mówię – bez łaski. Ja tam niczego złego w pierwszej komu-
nii nie widzę. Dobrze wiem, co panu zawdzięczam, ale na komunię to nawet taki ważny
urzędnik jak pan może przyjść.
– O Boże – westchnął Kalisiak – toż to z was, kobieto, element zupełnie nieuświadomiony,
szkolenia wam brak.
Potem podniósł się zza biurka i jak nie krzyknie:
– Mówiłem wam już, Smoliwąsowa, że panów wymiotła żelazna ręka proletariatu i porwał
wiatr historii. Towarzysz dla was jestem, komunista, a nie urzędnik, chociaż dziecko, ten
największy skarb, chowacie, nie przymierzając, jak mysz kościelna.
– Chowam tak, jak chowała mnie moja matka, a Kalisiak chociaż teraz na stanowisku, ta-
kim samym jest robotnikiem jak ja czy świętej pamięci mój mąż.
Zaraz też trzasnęłam drzwiami i wyszłam.
Dzień komunii był pogodny, ładny i z rana nic nie zapowiadało deszczu. Wstałam jak zaw-
sze o świcie, jeszcze ciasto, które od wczoraj rosło, zdążyłam upiec. Januszka pięknie ubra-
łam, białe skarpetki, biała wstążka, gałązka asparagusa w klapie marynarki. Brylantyną wy-
smarowałam mu włoski, uczesałam z przedziałkiem. Sama też włożyłam najlepszą suknię,
trochę naftaliną zalatywała, chociaż wietrzyła się ze dwa dni, przejrzałam się dokładnie w
lustrze. No, Gienia, pomyślałam, przy święcie to kobietka jeszcze z ciebie całkiem do rzeczy.
Nie da się ukryć.
W kościele było wszystko tak, jak trzeba. Ludzi dużo, niektóre matki płakały, ja też, wcale się nie
wstydzę, trochę łez popuściłam. Januszek był przejęty, cichy taki, jak jaki aniołeczek z Ogrodu Pań-
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • filmowka.pev.pl
  •