(Rizzoli & Isles 03) - Grzesznik - Tess Gerritsen, KSIĄŻKI
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
TESS GERRITSEN
Grzesznik
z netu, poprawki elka__82
Prolog
Andhra Pradesh, Indie
Kierowca odmówił zawiezienia go dalej.
Półtora kilometra wcześniej, gdy tylko minęli opuszczone zakłady
chemiczne firmy Octagon, szosa zmieniła się w zarośniętą chaszczami
polną drogę. Teraz kierowca narzekał, że gałęzie rysuję mu samochód,
a po niedawnych deszczach grunt stał się błotnisty i mogą ugrzęznąć. I
co wtedy zrobię? Utknę sto pięćdziesiąt kilometrów od Hajdarabadu.
Howard Redfield wysłuchiwał całej litanii pretensji i wiedział, że to
tylko wymówka. Nikt nie jest skłonny przyznać, że się boi.
Redfield nie miał wyboru. Dalej musi iść pieszo.
Pochylił się, by powiedzieć coś kierowcy, i poczuł ostrą woń jego
potu. Zobaczył we wstecznym lusterku, na którym kołysały się
pobrzękujące paciorki, że przygląda mu się uważnie ciemnymi oczami.
— Niech pan tu na mnie zaczeka, dobrze? — poprosił— Tutaj, na
drodze.
— Jak długo?
— Z godzinę. Ile będzie trzeba.
— Mówię panu, że nic pan nie zobaczy. Nikogo już tam nie ma.
— Proszę zaczekać. Zapłacę panu podwójnie, kiedy wrócimy do
miasta.
Redfield wziął plecak, wysiadł z klimatyzowanego samochodu i
natychmiast zanurzył się w oceanie wilgoci. Nie nosił plecaka od czasu
studiów, gdy włóczył się po Europie, i teraz, w wieku pięćdziesięciu
jeden lat, czuł się trochę dziwnie, zarzucając go na zwiotczałe ramiona.
Ale ani myślał ruszać się gdziekolwiek w tym malarycznym klimacie
bez butelki oczyszczonej wody do picia, środka przeciw owadom,
kremu z filtrem i lekarstwa na biegunkę. No i aparatu fotograficznego.
Aparat jest niezbędny.
Pocąc się w wieczornym skwarze, spojrzał w niebo i pomyślał:
z netu, poprawki elka__82
Super, słońce właśnie zachodzi, a o zmierzchu wyroją się komary.
Nadchodzi kolacja, wy małe ścierwa!
Ruszył w drogę, ścieżkę przesłaniała wysoka trawa. Wdepnął w
koleinę, zapadając się po kostki w błocie. Najwyraźniej od wielu
miesięcy nie przejeżdżał tędy żaden pojazd i matka natura szybko
odzyskiwała swoje terytorium. Przystanął, dysząc i oganiając się od
owadów. Obejrzawszy się, zauważył, że samochód zniknął. Poczuł się
nieswojo. Czy kierowca na pewno zaczeka? Niechętnie zawiózł go tak
daleko, a jego zdenerwowanie rosło, gdy tłukli się po coraz gorszej
drodze. Twierdził, że w tej okolicy mieszkają źli ludzie i dzieją się
straszne rzeczy. Mogą obaj przepaść bez śladu i kto się pofatyguje ich
szukać?
Redfield szedł dalej.
Wilgotne powietrze zdawało się go osaczać. Słyszał chlupiącą w
plecaku wodę i już czuł pragnienie, ale nie przystanął, by się napić.
Mając tylko godzinę do zmroku, musiał iść naprzód. W trawie
brzęczały owady, słyszał też w koronach drzew głosy ptaków,
niepodobne jednak do znanego mu ptasiego świergotu. Wszystko w
tym kraju wydawało mu się dziwne i surrealistyczne. Wlókł się jak w
transie. Po plecach spływał mu pot. Z każdym krokiem coraz bardziej
dyszał. Według mapy miał do przebycia niewiele ponad dwa
kilometry, ale szedł bez końca, a komarów nie odstraszało nawet
ponowne użycie środka przeciw owadom. Dzwoniło mu w uszach od
ich brzęczenia, a twarz swędziała od ukąszeń.
Potknąwszy się o następną głęboką koleinę, upadł na kolana w
wysokiej trawie. Z trudem łapiąc oddech, wypluł kawałki roślin. Był
tak zniechęcony i mączony, że postanowił zawrócić. Wsiądzie z
podkulonym ogonem w samolot do Cincinnati. W końcu o wiele
bezpieczniej być tchórzem. I o wiele wygodniej.
Westchnął ciężko i oparłszy rękę o ziemię, by się podźwignąć,
zamarł nagle, wpatrzony w trawę. Wśród zielonych źdźbeł coś lśniło.
Był to tylko tani blaszany guzik, ale w tym momencie wydał mu się
znakiem. Talizmanem. Wsunął go do kieszeni, podniósł się z ziemi i
ruszył przed siebie.
Zaledwie sto metrów dalej droga skończyła się nagle na rozległej
polanie, otoczonej wysokimi drzewami. W głębi stał przysadzisty
z netu, poprawki elka__82
budynek z pustaków, z zardzewiałym blaszanym dachem. Łagodny
wiatr poruszał gałęziami i kołysał trawę.
To tutaj, pomyślał. Tu się wszystko wydarzyło.
Wydało mu się nagle, że oddycha zbyt głośno. Z bijącym sercem
ściągnął plecak, rozpiął go i wyjął aparat. Trzeba wszystko
udokumentować, pomyślał. Octagon będzie próbował zrobić z ciebie
kłamcę. Będą chcieli cię zdyskredytować, więc musisz być gotów do
obrony. Musisz dowieść, że mówisz prawdę.
Wyszedł na polanę i ruszył w stronę sterty poczerniałych gałęzi.
Trąciwszy je butem, poczuł swąd spalonego drewna. Cofnął się, czując
dreszcz na plecach.
To były resztki stosu pogrzebowego.
Trzymając aparat w spoconych dłoniach, zdjął osłonę z obiektywu i
zaczął robić zdjęcia. Zgliszcza chaty. Leżący w trawie dziecięcy
sandałek. Jaskrawy strzępek tkaniny wyrwany z sari. Wszędzie, gdzie
spojrzał, widział śmierć.
Obrócił się w prawo, dostrzegając w wizjerze ścianę zieleni, i miał
właśnie zrobić kolejne zdjęcie, gdy jego palec znieruchomiał na
przycisku.
Na krawędzi klatki mignęła jakaś postać.
Odsunął aparat od oka i wyprostował się, obserwując drzewa. Nie
zobaczył niczego prócz kołyszących się gałęzi.
Czyżby coś poruszyło się na skraju jego pola widzenia? Dostrzegł
jedynie ciemny kształt między drzewami. Może to małpa?
Musiał dalej robić zdjęcia. Szybko zmierzchało.
Minął kamienną studnią i poszedł w kierunku budynku z blaszanym
dachem, szeleszcząc w trawie nogawkami spodni i rozglądając się na
prawo i lewo. Drzewa zdawały się mieć oczy i obserwowały go.
Zbliżywszy się do budynku, zauważył, że jego ściany wypalił ogień.
Przed drzwiami leżała sterta popiołu i poczerniałych gałęzi. Kolejny
stos pogrzebowy.
Obszedł zabudowanie i zajrzał przez drzwi.
Początkowo niewiele zobaczył w mrocznym wnętrzu. Zapadał już
zmierzch, a w środku było nawet ciemniej. Widział jedynie odcienie
czerni i szarości. Przystanął na chwilę, by wzrok przywykł do braku
światła. Z rosnącym zdumieniem dostrzegł lśnienie świeżej wody w
z netu, poprawki elka__82
glinianym dzbanku. Poczuł zapach przypraw. Jak to możliwe?
Za jego plecami trzasnęła gałązka.
Odwrócił się błyskawicznie.
Na polanie stała samotna postać. Drzewa znieruchomiały, zamilkły
nawet ptaki. Postać podeszła do niego, poruszając się dziwnym
nierównym krokiem, i zatrzymała w odległości metra.
Redfield cofnął się przerażony. Aparat wypadł mu z rąk.
To była kobieta. Bez twarzy.
z netu, poprawki elka__82
[ Pobierz całość w formacie PDF ]