Świt półksiężyca(1), książki e
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Clive Cussler
Dirk Cussler
ŚWIT PÓŁKSIĘŻYCA
Przekład MACIEJ PINTARA
&
AMBER
Redakcja stylistyczna Anna Tluchowska
Korekta
Hanna Lachowska Hanna Lisińska
Ilustracja na okładce © Larry Rostant
Zdjęcie autorów © Ronnie Bramhall
Mapa i rysunki w środku Roland Dahląuist
Druk
Wojskowa Drukarnia w Łodzi Sp. z o.o.
Tytuł oryginału Crescent Dawn
Copyright © 2010 by Sandecker, RLLLP
By arrangement with Peter Lampack Agency, Inc.
551 Fifth Avenue, Suite 1613 New York, NY 10176-0187 USA.
For the Polish edition
Copyright © 2011 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-4069-5
Warszawa 2011. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63 tel. 620 40 13,620 81
62
www.wydawnictwoamber.pl
Teri i Daynie, dzięki którym wszystko to jest zabawą
Rok 327 n.e. Morze Śródziemne
Bicie w bęben z bezbłędną precyzją odbijało się echem od drewnianych przegród w
rytmicznym staccato. Celeusta uderzał w bęben z koźlej skóry płynnie, ale mechanicznie.
Potrafił tak bębnić godzinami, nie opuszczając ani jednego uderzenia - jego muzyczne
wykształcenie polegało bardziej na wytrzymałości niż na poczuciu harmonii. Choć stałe
tempo miało określoną wartość, wioślarze mieli po prostu nadzieję, że monotonny występ
wkrótce się zakończy. *
Lucjusz Arcelian wytarł.spoconą dłoń o spodnie, a potem zacisnął ją mocno na ciężkim
drewnianym wiośle. Pociągnął nim po wodzie płynnym ruchem i szybko dostosował się do
rytmu innych. Młody Kreteńczyk wstąpił do rzymskiej marynarki sześć lat temu, skuszony
dobrymi zarobkami i możliwością otrzymania rzymskiego obywatelstwa po odbyciu służby.
Ciężko pracował fizycznie przez te lata, teraz zaś marzył tylko
0 awansie na mniej męczące stanowisko na pokładzie cesarskiej galery, zanim ramiona
całkiem odmówią mu posłuszeństwa.
Wbrew hollywoodzkim mitom na starożytnych rzymskich galerach nie służyli niewolnicy.
Okręty napędzali najemni marynarze, rekrutowani zwykle w nadmorskich krajach podległych
cesarstwu. Podobnie jak legioniści rzymskiej armii przed wyjściem w morze marynarze
całymi tygodniami przechodzili wyczerpujące szkolenie. Byli to mężczyźni szczupli i silni,
zdolni w razie potrzeby wiosłować dwanaście godzin dziennie. Tu jednak, na pokładzie
biremy typu liburnijskiego, małego
1 lekkiego okrętu wojennego, który miał tylko po dwa rzędy
9
wioseł u każdej burty, byli tylko dodatkową siłą napędową, uzupełniającą duży żagiel,
rozpostarty nad nimi.
Arcelian spojrzał na celeustę, drobnego łysego mężczyznę. Towarzyszyła mu małpka
przywiązaną obok niego. Trudno było nie zauważyć uderzającego podobieństwa między
człowiekiem i jego zwierzątkiem. Oboje mieli ogromne uszy i okrągłe wesołe oblicza.
Radosna mina nie znikała z twarzy dobosza, uśmiechał się szeroko do załogi jasnymi
chytrymi oczkami, szczerząc wyszczerbione żółte zęby. Jego widok czynił wiosłowanie
lżejszym i Arcelian wiedział, że kapitan galery podjął mądrą decyzję, wybierając go do tej
funkcji.
- Celeusto! - zawołał jeden z wioślarzy, ciemnoskóry Syryjczyk. - Silny wiatr dmie i morze
się burzy Czemu dostaliśmy rozkaz wiosłowania?
Doboszowi zabłysły oczy.
- Nie moją rzeczą jest kwestionować mądrość oficerów, bo inaczej i ja machałbym wiosłem -
odrzekł, śmiejąc się serdecznie.
- Idę o zakład, że twoja małpa wiosłowałaby szybciej -odparł Syryjczyk.
Celeusta popatrzył na przycupnięte obok zwierzątko.
- To mały siłacz - mruknął. - Nie znam odpowiedzi na twoje pytanie. Może kapitan chce
przećwiczyć swoją gadatliwą załogę. A może po prostu pragnie płynąć prędzej niż wiatr.
Z górnego pokładu o ponad metr nad ich głowami kapitan galery niespokojnie obserwował
horyzont za rufą. Dwa niebieskoszare punkty pląsały w oddali na wzburzonym morzu i rosły
z każdą mijającą minutą. Odwrócił się i spojrzał na wydęty bryzą żagiel. O tak, chciałby
płynąć o wiele, wiele prędzej niż wiatr.
- Boisz się gniewu morza, Witellusie? - rozległ się nagłe głęboki baryton.
Kapitan odwrócił się. Zdrowy i silny mężczyzna w pancerzu na tunice patrzył na niego
drwiąco. Rzymski centurion Plau-cjusz dowodził oddziałem trzydziestu legionistów na
galerze.
- Dwa okręty zbliżają się od południa - odparł Witellus. - To piraci, jestem tego absolutnie
pewien.
10
Centurion popatrzył obojętnie na żaglowce w oddali, a potem wzruszył ramionami.
- Małe robaczki - stwierdził niedbale.
Witellus miał inne zdanie. Piraci stanowili przekleństwo rzymskiej floty od wieków. Choć
zorganizowane piractwo na Morzu Śródziemnym zostało starte w proch przez Pompejusza
Wielkiego setki lat temu, grupki niezależnych rabusiów nadal grasowały na otwartych
wodach. Piraci zwykle napadali na samotne statki handlowe, ale wiedzieli, że również
wojenne biremy często przewożą cenne ładunki. Witellus zastanawiał się, czy morscy
barbarzyńcy dostali poufną informację o jego ładunku po wyjściu galery z portu.
- Plaucjuszu - odrzekł - nie muszę ci przypominać, jak ważny jest nasz ładunek.
- Tak, wiem o tym - przyznał centurion. - Jak sądzisz, po co tkwię na tym przeklętym
okręcie? To mnie powierzono zapewnienie mu bezpieczeństwa do chwili dostarczenia
ładunku cesarzowi w Bizancjum.
- Niepowodzenie będzie brzemienne w skutki dla nas i naszych rodzin. - Witellus pomyślał o
swojej żonie i synu w Neapolu. Przyjrzał się uważnie morzu przed dziobem, ale zobaczył
tylko szare fale.
- Ani śladu naszej eskorty.
Przed trzema dniami galera opuściła Judeę w eskorcie dużej triremy, ale poprzedniej nocy
okręty rozdzielił gwałtowny sztorm i eskorta zniknęła im z widoku.
- Nie lękaj się barbarzyńców - prychnął Plaucjusz. - Zabarwimy morze na czerwono ich
krwią.
Pyszałkowatość centuriona była między innymi przyczyną niechęci Witellusa do niego. Ale
kapitan nie wątpił w umiejętność walki Plaucjusza i dlatego był wdzięczny, że ma go przy
sobie.
Plaucjusz i jego legioniści należeli do Scholae Palatinae, elitarnych sił zbrojnych, powołanych
do ochrony cesarza. W większości byli to zaprawieni w bojach weterani, którzy u boku
Konstantyna Wielkiego walczyli na granicy i w wojnie przeciwko Maksencjuszowi, jego
rywalowi. Pokonanie Mak-sencjusza doprowadziło do zjednoczenia rozpadającego się
11
imperium. Plaucjusz miał paskudną bliznę wzdłuż lewego ramienia, pamiątkę po starciu z
wizygockim szermierzem, kiedy to omal nie stracił ręki. Chlubił się nią jako oznaką męstwa,
w które nikt, kto go znał, nie śmiał wątpić.
Gdy dwa pirackie okręty znalazły się bliżej, Plaucjusz rozstawił na pokładzie swoich ludzi
wraz z wolną załogą galery. Każdy miał rzymski ekwipunek bojowy - krótki miecz, zwany
gladius, okrągłą tarczę i ciężki oszczep, czyli pilum. Centurion szybko podzielił żołnierzy na
małe grupy bojowe, tak żeby bronili obu burt biremy.
Witellus nie odrywał wzroku od morza. Pościg był już teraz wyraźnie widoczny. Dwa
żaglowo-wiosłowe okręty o długości osiemnastu metrów były mniej więcej o połowę
mniejsze od rzymskiej galery. Jeden miał jasnoniebieskie żagle, drugi szare, ale oba kadłuby
pomalowano na grafitowy kolor, żeby nie różniły się barwą od morza, co było ulubioną
sztuczką cyli-cyjskich piratów. Każdy okręt miał dwa żagle, co zapewniało mu dużą szybkość
przy silnym wietrze. A wiało teraz mocno, toteż Rzymianie mieli niewielką szansę na
ucieczkę.
Pojawiła się iskierka nadziei, kiedy marynarz na dziobie krzyknął, że widzi ląd. Witellus
zmrużył oczy, popatrzył w tamtym kierunku i dostrzegł na północy niewyraźny zarys
skalistego wybrzeża. Kapitan mógł się tylko domyślać, co to za ląd. Żeglująca przede
wszystkim według nawigacji zlicze-niowej galera została zepchnięta daleko od pierwotnego
kursu przez wczorajszy sztorm. Witellus miał cichą nadzieję, że są blisko wybrzeży Anatolii,
gdzie mogli spotkać inne rzymskie statki.
Odwrócił się do mężczyzny z twarzą buldoga, który poruszał ciężkim rumplem galery.
- Gubernatorze, steruj w stronę lądu i wód po zawietrznej. Jeśli tamci stracą wiatr w żaglach,
uciekniemy im na wiosłach.
Na pokładzie poniżej celeusta dostał rozkaz wybijania szybkiego rytmu. Umilkły rozmowy
wioślarzy, teraz słychać było tylko ciężkie oddechy. Wiadomość o ścigających biremę
pirackich okrętach dotarła na dół i każdy z nich myślał tylko o tym, by wiosłować jak
najszybciej i najmocniej, wiedząc, że jego życie może być zagrożone.
12
Przez prawie pół godziny galera utrzymywała dystans od ścigających ją okrętów. Napędzana
żaglem i wiosłami rzymska birema pokonywała fale z prędkością prawie siedmiu węzłów.
Ale mniejsze i lepiej ożaglowane pirackie okręty zaczęły ją doganiać. Wioślarze byli
zmęczeni i pozwolono im trochę zwolnić, by oszczędzali siły. I właśnie gdy brunatna, pylista
masa lądu wyrosła przed dziobem, niemal przyzywając ich do siebie, piraci zaatakowali.
Jeden z okrętów został za rufą galery, drugi, z niebieskimi żaglami, zrównał się z nią, a
potem, o dziwo, wyprzedził. Pstra horda uzbrojonych barbarzyńców stała na pokładzie i
szydziła głośno z Rzymian. Witellus nie zwracał uwagi na te krzyki i wpatrywał się w
wybrzeże przed dziobem. Byli o kilka mil morskich od lądu, ale wiatr już nieco słabiej
wydymał żagiel biremy. Kapitan obawiał się, że to za późno dla wyczerpanych wioślarzy.
Badał wzrokiem pobliski krajobraz w nadziei, że zdoła przybić do brzegu i legioniści będą
walczyć na ziemi, gdzie byli najsilniejsi. Ale linię brzegową tworzyła wysoka ściana skalnych
urwisk bez żadnej bezpiecznej przystani dla galery.
Mknący prawie ćwierć mili morskiej przed nimi piracki okręt wykonał nagle zwrot i szybko
wziął kurs prosto na galerę. Na pierwszy rzut oka manewr wydawał się samobójczy. Rzymska
strategia morska od dawna polegała na taranowaniu jako podstawowej taktyce bitewnej i
nawet mała birema miała ciężki dziób z brązu. Być może barbarzyńcy to same mięśnie i za
grosz rozumu, pomyślał Witellus. Niczego bardziej nie pragnął niż staranowania i zatopienia
pierwszego okrętu, wiedząc, że drugi prawdopodobnie się wycofał.
- Kiedy znów wykona zwrot, jeśli to zrobi, płyń za nim i uderz go taranem za wszelką cenę -
poinstruował sternika. Młodszy oficer stał w luku na schodkach i czekał na rozkazy dla
wioślarzy. Legioniści na pokładzie trzymali tarcze w jednej ręce i oszczepy w drugiej w
oczekiwaniu na pierwszą krew. Na galerze panowała cisza.
Barbarzyńcy płynęli wprost na galerę, dopóki nie znaleźli się w odległości około trzydziestu
metrów. Wtedy, jak przewidział Witellus, przeciwnik odbił ostro w lewo.
13
- Staranuj go! - krzyknął Rzymianin, a sternik pchnął rumpel do oporu. Pod pokładem
wioślarze z prawej burty wykonali kilka odwrotnych ruchów wiosłami i obrócili galerę na
sterburtę. Równie szybko przerzucili napęd do przodu i przyłączyli się do swoich towarzyszy
z lewej burty.
Mniejszy piracki okręt usiłował ominąć biremę, ale skręcała razem z nim. Barbarzyńcy tracili
prędkość, przestali łapać wiatr w żagle podczas halsowania, galera zaś pruła naprzód. W
jednej chwili myśliwy stał się zwierzyną. Gdy wiatr znów wydął żagle mniejszego okrętu,
piraci usiłowali wyrwać się do przodu, ale nie dość szybko. Brązowy taran biremy uderzył w
burtę pirackiego okrętu tuż przy rufie i rozpłatał ją do pa-węży. Okręt przechylił się mocno,
znowu wyprostował i jego rufa osiadła nisko w wodzie.
Legioniści wydali okrzyk triumfu, a Witellus pozwolił sobie na uśmiech w przekonaniu, że
szala zwycięstwa przechyliła się na ich stronę. Potem jednak spojrzał w kierunku drugiego
okrętu i natychmiast zrozumiał, że się myli.
Podczas starcia drugi okręt cicho zbliżył się do galery. Kiedy jej taran dosięgną! celu, okręt z
szarymi żaglami błyskawicznie przybił do lewej burty biremy. Trzask łamanych wioseł
wypełnił powietrze, grad strzał i haków abordażowych spadł na pokład. W ciągu kilku sekund
oba okręty zostały złączone, a masa wymachujących mieczami barbarzyńców wlała się przez
burtę na pokład.
Zaledwie pierwsza fala napastników dotknęła pokładu, gdy trafiły w nich oszczepy. Rzymscy
procarze byli zabójczo skuteczni, tuzin piratów padł trupem. Ale to nie przerwało natarcia,
gdyż następny tuzin barbarzyńców zajął ich miejsce. Plaucjusz trzymał swoich ludzi z tyłu,
dopóki horda nie zalała pokładu, i dopiero wtedy zaatakował. Szczęk oręża rozbrzmiewał
wśród krzyków bólu podczas rzezi. Rzymscy legioniści, lepiej wyszkoleni i zdyscyplinowani,
łatwo odpierali początkowy atak. Barbarzyńcy przywykli do lekko uzbrojonych kupców, nie
orężnych żołnierzy, słabli wobec zaciekłego oporu. Pokonawszy oddział abordażowy,
Plaucjusz zebrał połowę swoich ludzi, by przypuścić atak, i osobiście ich poprowadził, gdy
Rzymianie zepchnęli piratów na ich okręt.
14
Szyki barbarzyńców załamały się szybko, ale gdy sobie uświadomili, że mają przewagę
liczebną nad legionistami, dokonali przegrupowania. Atakowali w grupach po trzech i
czterech, brali za cel pojedynczego Rzymianina i opanowywali jego pozycję. Plaucjusz stracił
w ten sposób sześciu ludzi, zanim szybko sformował kwadrat.
Z pokładu rufowego galery Witellus obserwował, jak rzymski centurion przecina pirata na pół
mieczem i żnie barbarzyńców niczym kosą. Kapitan nadal kierował galerę w stronę lądu, z
prześladowcą przy burcie, ale piracki okręt rzucił kamienną kotwicę, która opadła na dno i
unieruchomiła oba okręty.
Tymczasem okręt z niebieskimi żaglami zawrócił i znów usiłował podjąć walkę. Spowalniany
przez przeciek w uszkodzonym kadłubie, wziął niezgrabnie kurs na odsłoniętą sterburtę
biremy. Powtórzył manewr siostrzanego okrętu i podpłynął do niej równolegle, załoga szybko
rzuciła haki abordażowe.
- Wioślarze, do broni! Zameldować się na pokładzie! -krzyknął Witellus.
Wyczerpani wioślarze pospieszyli wykonać rozkaz. Wyszkoleni najpierw jako żołnierze, «ni i
pozostali marynarze mieli za zadanie bronić okrętu. Arcelian podążył za rzędem swych
towarzyszy do glinianego dzbana, by napić się zimnej wody, potem wybiegł na pokład z
mieczem w dłoni.
- Schyl głowę - powiedział do celeusty, który rozdawał broń, a teraz dołączył do rzędu
wioślarzy.
- Wolę patrzeć barbarzyńcy w oczy, gdy go zabijam - odrzekł dobosz z właściwym mu
szerokim uśmiechem.
Wioślarze włączyli się do walki w samą porę, gdy druga fala piratów zaczęła szturmować
reling na prawej burcie. Załoga galery szybko starła się z atakującymi w masie oręża i ciał.
Gdy Arcelian znalazł się głównym pokładzie, przeraziła go masakra. Trupy i odrąbane
kończyny walały się wszędzie pośród rosnących kałuż krwi. Niezaprawiony w boju,
znieruchomiał na chwilę, póki przebiegający oficer nie krzyknął do niego:
- Tnij liny haków abordażowych!
Zobaczył napiętą linę, ciągnącą się od dziobu galery, skoczył i odciął ją mieczem. Lina
śmignęła z powrotem w stronę okrętu z niebieskimi żaglami. Jego pokład był niemal metr
15
poniżej pokładu galery. Potem spojrzał wzdłuż relingu i zobaczył jeszcze pół tuzina lin
przymocowanych do pirackiego okrętu.
- Tnijcie liny! - krzyknął. - Odepchnijcie barbarzyńców! Jego słowa trafiały w próżnię, prawie
wszyscy marynarze
walczyli z barbarzyńcami o życie. Pokrzepił go tylko widok na rufie galery, gdzie celeusta
przyłączył się do niego i rąbał linę toporkiem. Ale czas uciekał. Na pokładzie powoli
tonącego pirackiego okrętu barbarzyńcy szykowali się do abordażu, wiedząc, że ich okręt
wkrótce pójdzie na dno.
Arcelian przeskoczył nad konającym towarzyszem, by dosięgnąć następnej liny, i szybko
uniósł miecz. Zanim klinga opadła, usłyszał świst w powietrzu. Strzała z ostrym grotem
utkwiła w pokładzie tuż obok jego stóp. Nie zważając na to, przeciął linę i dał nura za reling,
gdy następna strzała śmignęła w powietrzu. Wyjrzał zza bariery i dostrzegł swojego
prześladowcę, cylicyjskiego łucznika na szczycie masztu pirackiego okrętu. Łucznik odwrócił
już uwagę od wioślarza i celował w rufę. Arcelian zorientował się, że celem jest celeusta,
który właśnie zamierzał przeciąć trzecią linę abordażową.
- Celeusto! - krzyknął wioślarz.
Ostrzeżenie nadeszło za późno. Strzała wbiła się w pierś drobnego mężczyzny prawie po
lotki. Dobosz zachłysnął się i opadł na kolana, krew zalała mu tors. W ostatnim akcie
lojalności przeciął toporkiem linę abordażową i padł martwy.
Okręt barbarzyńców zagłębiał się w wodzie, co dało sygnał ostatecznego szturmu na galerę.
Już tylko dwie liny łączyły oba okręty, co uszło uwagi piratów, z wyjątkiem łucznika. Wciąż
usadowiony na maszcie, wycelował i strzelił do Arceliana, ale strzała przeszła wioślarzowi
nad głową.
Arcelian zobaczył, że dwie ostatnie liny abordażowe są w śródokręciu, choć oba okręty
stykały się rufami i tam przeniosła się walka. Na czworakach poczołgał się wzdłuż relingu do
pierwszej liny. Obok niej leżał konający barbarzyńca, jego tułów był poszarpaną masą mięsa.
Wioślarz z wprawą zarzucił go sobie na ramię, odwrócił się i podszedł do liny. Rozległ się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]