Żeromski Legenda o bracie leśnym, Ksiązki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stefan �eromskiLegenda o "bracie le�nym"Rudolf von Speerbach zatrzyma� konia tu� przy samej kraw�dzi p�askowzg�rza ipu�ciwszy z r�k lejce wys�a� oczy na zwiady w poprzek krajobrazu, kt�ry si� ust�p jego roztwiera�. Po lewej r�ce wznosi� si� szczyt Hochetzel, na prawobieg�y garbate ogniwa prze��czy, w tyle murem sta�a �wierkowa, g�uchoniemapuszcza Szwycu; w dole granatowymi smugi i k�pami ci�gn�y si� lasy, zbiegaj�cepo falistych tarasach podg�rza a� do w�d jeziora, niebie�ciej�cych w oddali jakokiem si�gn��. Ko� strzyg� uszyma i mierzy� wprawnym wzrokiem dr�k�, cogdzieniegdzie ukazywa�a si� nisko, mi�dzy drzewami. Ostro�ne jego kopytokilkakrotnie pr�bowa�o st�pa� po mi�kkiej murawie, ale rycerz zdar� cugle iosadzi� na miejscu swego ulubie�ca. Daleko u podn�a wielkiej grupy AlpGlerne�skich wida� by�o czerwony dach zamku M�rtschenstein i spiczaste jegowie�yce szarzej�ce po�r�d ciemnej zieleni. Nie o spoczynku jednak w swymkamiennym gnie�dzie marzy� w owej chwili rycerz zamy�lony. Stan�� nastrzemionach, ws�ucha� si� bacznie w cisz� g�rsk�, jak najpilniej przejrza� razjeszcze ca�� okolic�, a potem zawr�ci� na miejscu, wjecha� w las i ruszy� wprostna prze��cz. Ko� pobieg� szybko. He�m je�d�ca b�yska� na s�o�cu padaj�cym ju�mi�dzy drzewa, d�ugi miecz d�wi�ka� trzaskaj�c w strzemi� i ostrog�. Ten he�m imiecz byli to starzy a ulubieni towarzysze wypraw pana z M�rtschensteinu. Z ojcana syna przechodzi� dziedzictwem w jego rodzie he�m stary, roboty prostackiej,pokazuj�cy dok�adnie kszta�t czaszki prapradziada rodu Speerbach�w, zwanegoKud�atym Nied�wiedziem z Gaster. W tyle, od szczytu w linii niemal prostejspadaj�c, mia�a ta gruba przy�bica na przodzie wyci�cie szerokie i zupe�ne odbrwi a� po szyj�. Znios�a ona niema�o uderze� m�ota, pocisk�w kamienia, niejedenzab�jczy cios miecza, a przecie ani jedna pod ni� czaszka nie p�k�a - tote�Rudolf nad cudnej roboty mediola�skie rynsztunki przek�ada� j� i nosi� lubi�niby zak�ad bezpiecze�stwa. Jak zwykle mia� tego dnia na sobie kaftan ze sk�rypospolitej, lecz dobrze wyprawnej, lekk� drucian� koszul�, spodnie z t�giegorzemienia i chodaki ozdobione d�ugimi kolcami. U siod�a jego wisia� przymocowany�uk prosty w postaci krzy�a, sajdak ze strza�ami i top�r wielki z jab�kowatymobuchem. Pomimo bowiem �e Rudolf b��ka� si� teraz po lasach i g�rach zupe�niebez celu, to przecie� nie zapomina�, �e jaki� w�z kupiecki przekrada� si� mo�e wustronnej dolinie albo zdarzy� na stromych reglach spotkanie z pastuchemunikaj�cym p�acenia haraczu - i dlatego t� bro� niezb�dn� mia� przy sobie.Ko� k�usem wbieg� na szczyt prze��czy. Wi�a si� tam �cie�ynka, przez kozywydeptana w mokrej glebie, kt�r� okrywa�y szorstkie trawy. Na zboczach ros�yolbrzymie, starodrzewne �wierki, poobwieszane siwymi mchami. Tu i owdziestraszliwe g�rskie wichry wysiepa�y z gleby wielkie drzewo, zwali�y je szczytemna d� i oddar�y kolosalny wykrot, stercz�cy zesch�ymi korzeniami. Gdzieniegdziecicho szemra�y drobne strumyczki, biegn�c z po�piechem do jakiej� urwistejkraw�dzi, aby stamt�d rzuci� si� z dzikim szumem na o�lep, siklaw� w g��bokierozpadliny.Ju� kilkana�cie dni baron z M�rtschensteinu wa��sa� si� w tych miejscach.W�a�nie przed dwoma tygodniami zdarzy� mu si� wypadek niezwyk�y. Pewnego razuspa� za dnia w najwi�kszej izbie swego zamku. Do�� ju� d�ugo pada�y by�y deszczenawalne i m�y�y rozleniwiaj�ce cz�owieka si�pawice. Owego dnia Rudolf by� sennyod rana, tote� nie wychylaj�c si� na �wiat wcale wys�a� kilku ciur�w, zprzyw�dc� Radlobem na czele, dla zebrania daniny od pastuch�w, kt�rych w takiczas najsnadniej by�o podej��, otoczy� i zmusi� do wydania nale�no�ci. Ztwardego snu zbudzi�y go nagle szmery i szepty. Zerwa� si� pr�dko, usiad� napos�aniu i przetar�szy oczy zobaczy� w k�cie izby, obok szerokiego komina, m�od�dziewczyn�, kt�ra siedz�c na kamiennej pod�odze patrza�a na niego wielkimioczami. Przez okr�g�e szybki z grubego zielonego szk�a, wprawione w o�owianeramy, s�czy�o si� do stancji tak ma�o chmurnego �wiat�a, �e Rudolf ledwie m�g�rozpozna� rysy swego go�cia. Domy�li� si� wszak�e, co to znaczy. Ulubieniecjego, Radlob, bardzo cz�sto razem z wydartym podatkiem przywozi� z wycieczkizdobycz tak�, skradzion� w nocy z pastuszego sza�asu albo jak bydl� na arkanz�apan�. Baron stan�� przy dziewczynie i podni�s� j� w r�kach z ziemi. Za�mia�si� rado�nie na ca�e gard�o, przyci�gn�wszy j� si�� do �wiat�a i widz�c dobrzejej twarz cudn�, prawie czarn�, opalon� w wiatrach g�rskich, jej ogromne czarneoczy, wymacawszy jej piersi ma�e i twarde niby jab�ka, mi�nie r�k i n�g t�giejak skr�cone liny. Mia�a obyczajem dziewek pastuszych w�osy wysmarowane sad�em isplecione na g�owie w du�e w�z�y. By�a p�naga, bo knechty chwytaj�c, wi���cpostronkami i wlok�c skr�powan� przy koniu, podar�y na niej kaftan z wyprawnej,w�osem na wierzch odwr�conej sk�ry i sp�dnic� z grubej we�nianej tkaniny. Naodg�os �miechu pana Radlob uchyli� drzwi i stan�� u progu wyszczerzaj�c z�by.Rudolf machn�� na� r�k� i zagada� do dziewczyny. Nie rozumia�a go wcale izacz�a z krzykiem co� m�wi� w narzeczu Roman�w, potomk�w wojsk cezarowych,kt�rzy zamieszkuj� sio�a pasterskie na wzg�rzach otaczaj�cych dolin� Gaster. Jejrzymski profil, wspania�e oczy i krew kipi�ca pod �niad� sk�r� zacz�y goupaja�. Kiedy tak patrza� na ni� z zachwytem, nagle rzuci�a si� skokiem naniego, z�o�ywszy pi�ci zwali�a go w piersi i pchn�a na pos�anie, a wraz jednympodparciem ramienia wywali�a z ram okno i chcia�a skoczy� na brukowanydziedziniec. Skoro szalon� uj�� w por� i zamierzy� si� do og�uszenia mocnymciosem, raptem wstrzymany zosta� przez jej spojrzenie. Spojrzenie to zdawa�o si�przebija� go na wskro� jak cios sztyletu. Chwyci�a go nag�a niech�� do tejdziewki. Odwr�ci� si� od niej i waha� przez chwil�. P�niej krzykn�� na Radloba,�eby mu natychmiast siod�ano konia. Gdy podkowy zad�wi�cza�y na bruku, wzi��dziewczyn� mocno za ramiona, sprowadzi� ze schod�w, przywi�za� sznurem dosiod�a, wskoczy� na ko� i wyjecha� za bram�. Jad�c tak ani razu na ni� niewejrza�. Dopiero stan�wszy w dolinie Lontschu, zwr�ci� w jej stron� spojrzenie.Na chwil� nie spuszcza�a z oka ani jego r�ki, ani topora b�yszcz�cego u siod�a.Jej okr�g�e, �niade barki dr�a�y ci�gle, z�by bia�e jak k�y wilcze bez przerwyszcz�ka�y i pot kroplami sta� na czole. W w�skiej szyi doliny Rudolf odwi�za�nieznacznie link� od siod�a, koniec jej cisn�� na ziemi� i zatrzyma� konia.Dziewczyna patrzy�a na ka�dy jego ruch spode �ba i trz�s�a si� jeszcze bardziej,jakby w oczekiwaniu, �e teraz w�a�nie wyrwie znienacka top�r i rozwali jejg�ow�. Wszak�e gdy spostrzeg�a, �e baron siedzi na koniu bezczynnie i wcale nani� nie patrzy, jak lis wpe�z�a mi�dzy g�ste zaro�la olszowe... Po chwili rycerzwidzia� ju� tylko �lad jej st�p na mokrym piasku �cie�ki i ko�ysz�ce si� ga��ziekrzewin, w kt�rych przepad�a. Zdj�a go wtedy zabawna ciekawo�� zobaczenia,dok�d te� posz�a. Zsiad� z konia i prowadz�c go za uzd� szuka� ze �miechem jej�ladu. Mimo to jednak �e mia� wpraw� niema�� w tropieniu zwierza i ludzi, nieodnalaz� �adnego znaku, kt�ry by mu wskaza� kierunek jej ucieczki. Wr�ci� tedyna drog�, wskoczy� na siod�o i pojecha� do domu.Od tego dnia spochmurnia�. Naprz�d my�la� o tej dziewczynie z niech�ci�, nawet zodraz�, w g��bi kt�rej by� jednak jaki� �al �ywy i bolesny czy wstydniespokojny. Z dnia na dzie� ten wstyd zdawa� si� rozj�trza�, jak nieczysta isamej sobie zostawiona rana. Nast�pnie sta�a si� z Rudolfem von Speerbach rzeczniepoj�ta: zapragn�� owej dziewki cuchn�cej kozim nawozem - uczuciemwszechpot�nym, na �mier� i �ycie. Chcia� zobaczy� znowu za jak� b�d� cen� jej�niad�, chud� twarz, gibkie ruchy wysmuk�ego cia�a i te oczy, w kt�rych niby wmroku b�yszcza�a chytro��, nienawi�� i m�stwo wychowane nad przepa�ciami.Podniecany przez to niez�omne pragnienie, dniem i noc� tu�a� si� po puszczy.Codziennie zaje�d�a� do tego miejsca, gdzie spu�ci� brank� z powroza, i patrza�na dzikie wody kipi�ce w�r�d g�az�w. G�uchy j�k pian bij�cych z w�ciek�o�ci� ogranit, ryk szalonego potoku, kt�ry si� wydziera z kamiennego wi�zienia -sprawia�y mu niejak� ulg�. Jad�c po grzbiecie prze��czy w las g�stszy Rudolfrozchyla� co moment ga��zie malin i g�ste zaro�la, nas�uchiwa�, czy nie odezw�si� klekotki kr�w albo granie na rogach, za pomoc� kt�rego zwo�uj� si� pastusi.Tu i owdzie roztwiera�y si� na szczytach ma�e �ysiny g�rskie o po��k�ej ju�trawie, a z nich wida� by�o wielkie turnie. Wyszed� ju� by� z chmur Glarnisch zeswym bia�ym szczytem Vrenelisgratli, podobnym do nachylonego sto�u; niezmiernyT�di z grzbietem zgarbionym pod brzemieniem wielkiego lodowca - i ca�y �a�cuchdziwnych potwor�w. Wszystkie trz�s�y si� w oparze wstaj�cym z nich za spraw�promieni s�onecznych - niby straszliwe monstrum, kt�re ziaje zdyszane.Per� nier�wna i gubi�ca si� w trawach skr�ci�a na jednym z takich plac�w znowuku szczytowi. Zwis�y nad ni� leszczyny i ocienia�y j� zupe�nie. Rudolfschyliwszy si� na szyj� konia wjecha� w t� uliczk�. S�o�ce przelewa�o si� tamprzez gaj li�ci i bia�ymi, ruchomymi plamami kapa�o na zio�a wysokie, soczyste,utajone w mroku fioletowym. Nagle rycerz pos�ysza� w g��bokiej ciszy �piewdochodz�cy z oddali. Wkr�tce ko� stan�� przed drzwiami zagrody, przypartej tyln��cian� do wysmuk�ej, szarej ska�y, kt�ra sama jedna stercza�a mi�dzy drzewami naszczycie g�ry. Drzwi by�y otwarte i wielki, z�oty promie� wpada� przez nie down�trza. Rudolf zsun�� si� z konia, podszed� zza w�g�a na palcach i zajrza� wg��b domostwa. Zobaczy� tam starca tak zgrzybia�ego, �e �ys� jego czaszk�powleka�a jakby ple�� ��tawozielona, kt�ry kl�cza� na ziemi ty�em do drzwizwr�cony i �piewa� wyci�gn�wszy r�ce. D�onie jego by�y ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]