(66) - Pan Samochodzik i Kradzież w Nieporęcie - Arkadiusz Niemirski, ebooki, Pan Samochodzik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PS - 66
ARKADIUSZ NIEMIRSKI
PAN SAMOCHODZIK
I ….
KRADZIE
ś
W NIEPOR
Ę
CIE
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ZAMIAST WST
Ę
PU, CZYLI NASZ DEPARTAMENT * PI
Ę
KNA KOBIETA
W NASZYM BIURZE * SŁAWA PANA SAMOCHODZIKA * ZOSTAJ
Ę
DZIKUSEM
* W „KASKADZIE” * MAGDA BRO
Ń
CZAK OPOWIADA, CZYLI KRADZIE
ś
W
NIEPOR
Ę
CIE * PIERWSZE PODEJRZENIA * WEHIKUŁ OBIEKTEM DRWIN
Przygoda zaczęła się jak w klasycznym kryminale - od pięknej kobiety. Przyszła
nieoczekiwanie i w nieodpowiednim momencie. W pracy naszego departamentu kaŜda
pora dla gości była nieodpowiednia, pojawienie się zaś kobiety o nieprzeciętnej urodzie
naleŜało do rzadkości i raczej przynosiło pecha. Pięknie niewiasty nie przychodziły do
nas prawie wcale. Nasze biuro mieszczące się w siedzibie Ministerstwa Kultury i
Sztuki na Krakowskim Przedmieściu nie było właściwym miejscem dla ślicznotek.
Zajmowaliśmy tutaj dwa pomieszczenia. Pierwsze było sekretariatem - w którym
królowała Monika, nasza sekretarka - lecz i ja posiadałem w nim swój mały kącik
komputerowy; drugi zaś pokój był gabinetem szefa, pana Tomasza, zwanego zabawnie
Panem Samochodzikiem. Ów pseudonim przylgnął doń z racji posiadania dawno temu
dziwnego pojazdu - brzydkiego wehikułu ukrywającego jednak pod maską silnik ferrari
410. Ten słynny pojazd uczynił go znanym w pewnym kręgach detektywem amatorem,
rozwiązującym zagadki historyczne i ścigającym złodziei dzieł stuki. Dodam, Ŝe
skutecznie. Kiedy przyszedłem pracować do jego departamentu kilka lat temu, ów
wehikuł był juŜ jedynie Ŝywym wspomnieniem, gdyŜ uległ zniszczeniu.
Zresztą tamten okres obfitował w same nieszczęścia. Wkrótce po skasowaniu
wehikułu, zmarł nieoczekiwanie kolega pana Tomasza, Waldemar Batura, jego
odwieczny rywal, bogaty i uroczy człowiek, przy tym bardzo niebezpieczny, handlarz
oraz przemytnik dzieł sztuki (jego miejsce zajął równie groźny syn Jerzy). Pewna
epoka odeszła wtedy do lamusa historii. I oto pojawiłem się ja, absolwent historii
sztuki na Uniwersytecie Warszawskim! Wkrótce dostaliśmy w darze od amerykańskiej
Polonii terenowego jeepa, a od pewnego czasu na stanie Departamentu Ochrony
Zabytków figurował nowy wehikuł podarowany przez nieŜyjącego juŜ kolekcjonera
obrazów, któremu Pan Samochodzik uratował połowę zbiorów. Nazwisko owego
darczyńcy pozostawało tajemnicą.
Nowy wehikuł spisywał się znakomicie i nie wyobraŜałem sobie pracy w terenie bez
tego dziwacznego pojazdu. O jego zaletach opowiem przy innej okazji, dodam tylko,
Ŝe to dzięki niemu niektórzy zaczęli nazywać mnie - tak jak kiedyś wołali na szefa -
Panem Samochodzikiem. Przezwisko było śmieszne i brzmiało dziecinnie, lecz ja, w
przeciwieństwie do pana Tomasza, tolerowałem je, ba, ja je nawet lubiłem.
Piękna kobieta, która weszła do naszego biura z godnością Kleopatry, znała owo
zabawne przezwisko. Widziałem ją przez uchylone drzwi gabinetu szefa rozmawiającą
w sekretariacie z Moniką. Pan Tomasz wyjechał na tydzień do Hamburga w sprawach
słuŜbowych, więc okupowałem jego gabinet jakbym to ja kierował pracą naszego
departamentu. Tak było zawsze - szef wyjeŜdŜał w delegację, a ja przenosiłem się za
jego biurko i udawałem waŜniaka.
Wysoka niewiasta w krótkiej futrzanej kurtce, pod którą miała ciemną i kusą
spódniczkę zachowywała się tak, jakby była pewna, Ŝe Pan Samochodzik ją przyjmie.
Miała jasne i błyszczące włosy opadające dostojnie na plecy, perfekcyjny i
zmysłowy makijaŜ, polakierowane na niebiesko paznokcie i srebrne dodatki jubilerskie
2
błyskające na palcach i uszach światłem ostrym niczym lancet. Przede wszystkim ta
laleczka miała bombowe nogi, których nie spotyka się zbyt często nie tylko w tym
gmachu, ale i na warszawskiej ulicy.
„Nie za zimno jej aby w tym futerku?” - pomyślałem. „Ma odsłonięte prawie całe
nogi, a za oknem trzaska mróz. Nawet nie załoŜyła kozaczków, a ocieplane trzewiki”.
Monika wzruszała ramionami, chcąc dać damie do zrozumienia, Ŝe jest intruzem.
Ach, ta kobieca zazdrość! Nie wytrzymałem i wszedłem do sekretariatu, gdyŜ byłem
ciekawy, kim jest owa kobieta?
- Dzień dobry - rzuciłem niby swobodnie, lecz tak naprawdę głos uwiązł mi gardle. -
Czym mogę słuŜyć?
Z bliska była jeszcze bardziej interesująca niŜ z daleka. Dopiero wtedy moŜna się
było przekonać, jaka jest śliczna. Miała aksamitną skórę i niebieskie oczy przywodzące
na myśl zapach fiołków, usta zdawały się słodsze od malin i tylko dystyngowane ruchy
psuły nieco to poprzednie wraŜenie niewinności.
Zdaje się, Ŝe była dobrze wychowana; na szczęście nie zatraciła dziewczęcego uroku.
Na oko miała dwadzieścia osiem lat.
- Magda Brończak - przedstawiła się, nie podając mi ręki. Patrzyła na mnie za to tak,
jakby oceniała, czy warto ze mną rozmawiać. Wydawało się, Ŝe moja osoba nie
sprostała jej oczekiwaniom. - Mam pewną sprawę do Pana Samochodzika.
- Jak pani tu weszła? - zapytałem. - Wpuszczono tu panią? Nie przybywa pani chyba
w nasze progi słuŜbowo?
- Z pana to musi być słuŜbista, co? - westchnęła niezadowolona i zaczęła rozpinać
futerko. - Proszę sobie wyobrazić, Ŝe pracują państwo za nasze pieniądze. Opłaca was
polskie społeczeństwo, z podatków. Tak się złoŜyło, Ŝe jestem reprezentantką tego
społeczeństwa. SłuŜycie nam, jednym słowem. CzyŜ nie mam prawa tu przyjść w
sprawie, która być moŜe dotyczy równieŜ was? A co do wpuszczenia mnie do tego
gmachu, powiem tylko tyle, Ŝe gdy zdradziłam straŜnikowi, Ŝe idę do Pana
Samochodzika, wpuszczono mnie bez słowa.
- CóŜ, czasami róŜni dziwni ludzie do nas przychodzą, więc straŜnik pewnie
pomyślał, Ŝe znowu zajmujemy się jakąś dziwną sprawą.
Oj, za duŜo powiedziałem. Zawsze w obecności spódniczek paplałem więcej niŜ
nakazywał rozsądek.
- Powinnam się cieszyć czy poczuć obraŜona? - droczyła się piękna blondynka. - Czy
wyglądam na dziwaczkę?
- Nie! - zaprotestowałem afektowanie. - Absolutnie nie! Przez twarz kobiety
przemknął delikatny uśmiech politowania. Zdaje się, Ŝe i Monika zaśmiała się pod
nosem z mojej przesadnej, Ŝywiołowej reakcji.
- Nie zaprosi mnie pan do swojego gabinetu? - popatrzyła mi prosto w oczy. - Czy
mamy tutaj stać jak w poczekalni?
- No jasne, proszę bardzo - wskazałem drzwi gabinetu szefa. - Panno Moniko, proszę
zrobić dwie kawy...
- Nie pijam kawy - dodała kobieta - Jest niezdrowa.
- A czego się pani napije?
- Wody mineralnej. Niegazowanej.
3
Weszliśmy do gabinetu. Zdjęła futerko, które natychmiast odebrałem i powiesiłem
na chwiejącym się, drewnianym stojaku. Usiedliśmy w fotelach przy biurku. Po chwili
podałem jej szklankę z wodą.
- Skąd pani zna to przezwisko? - zacząłem.
- Pan Samochodzik? - wbiła we mnie swoje piękne oczy. - No cóŜ... w pewnych
kręgach to strasznie znany pseudonim...
- W jakich kręgach? - chytrze podchwyciłem wątek.
- Jakby tu panu powiedzieć? - zawiesiła głos. - W wyŜszych, jeśli tak mogę rzec.
- NaleŜy pani do tych kręgów?
- Mój dziadek, o czym powinien pan wiedzieć, był nie tylko słynnym inŜynierem,
lecz równieŜ zapalonym kolekcjonerem dzieł sztuki.
- Chodzi o inŜyniera Brończaka?! - zrobiłem duŜe oczy. - Tego Brończaka?
- Tego.
Brończak był naprawdę znanym inŜynierem, którego świetność - nie owijając w
bawełnę - przeminęła kilkanaście lat temu. W czasie wojny słuŜył w AK. Lecz
znaliśmy to nazwisko z powodu jego zamiłowania do kolekcjonowania dzieł sztuki.
Poza tym opatentował z dziesięć wynalazków, w tym kilka w Stanach Zjednoczonych.
Projektował teŜ zapory wodne. Jan Brończak był w latach siedemdziesiątych znaną
personą! W dodatku bogatą.
- Jak się miewa pani dziadek?
- Nie Ŝyje - posmutniała.
Ciągłe wyjazdy w teren uczyniły ze mnie samotnika, który niewiele czasu poświęcał
Ŝyciu towarzyskiemu „warszawki”. Kiedy zaczynałem pracować z panem Tomaszem,
interesowała mnie kaŜda prasowa notka, rubryka towarzyska, przeglądałem nekrologii i
byłem czujny na przyjazd do stolicy kaŜdego znanego kolekcjonera z Zachodu. Kiedyś
śmierć inŜyniera Brończaka nie u szłaby mojej uwadze.
- Mój dziadek - kontynuowała dalej dama - zbierał nie tylko obrazy, ale takŜe
wyroby jubilerskie, ceramikę, pamiętniki znanych artystów i starodruki. Uczestniczył
nawet w kilku konferencjach antykwariuszy.
- Imponujące. Te wszystkie dzieła sztuki stały się własnością rodziny?
- Tak. Z tym, Ŝe do mojego prywatnego sejfu trafiły jedynie wyroby jubilerskie. Mój
ojciec dostał ksiąŜki, siostra dziadka zaś odziedziczyła resztę.
Na wszelki wypadek wolałem nie odzywać się, aby nie palnąć jakiegoś głupstwa.
Pani Magda poprawiła włosy, choć te były idealnie ułoŜone, a następnie zmarszczyła
gładkie niczym lodowa tafla czoło.
- Nie wiem, czemu to panu opowiadam - westchnęła zakłopotana. - Skoro nie ma
Pana Samochodzika, to co ja tu właściwie robię?
- Jestem jego prawą ręką - chrząknąłem. - Zazwyczaj razem pracujemy i
rozwiązujemy zagadki. A mniemam, Ŝe ma pani jakiś problem, skoro przyszła do nas.
Nie mylę się?
Czy nie zanadto narzucałem się pięknej damie? Zupełnie zapomniałem, Ŝe
pojawienie się pięknej blondynki mogło oznaczać tylko jedno - wielkie kłopoty.
Prawdą było teŜ i to, Ŝe kilka razy ładne blond niewiasty nie tylko nie przyniosły mi
pecha, a wręcz pomogły w odnalezieniu skarbu. Niemniej jednak były to przysłowiowe
wyjątki potwierdzające regułę.
4
- Kiedy wróci Pan Samochodzik? - zapytała ostroŜnie.
- Obawiam się, Ŝe dopiero za tydzień. MoŜe nawet jego wyjazd się przedłuŜy. Jedno
jest pewne, przez co najmniej tydzień ja jestem szefem tego departamentu.
- No, nie wiem - przyglądała mi się uwaŜnie, jakby widziała mnie po raz pierwszy. -
Pan Samochodzik to legenda. Mówią, Ŝe to najlepszy detektyw w tych sprawach,
- W jakich?
- O, jest pan ciekawski.
- Wybaczy pani, ale to nie ja przyszedłem z interesem.
- Przyszłam do Pana Samochodzika!
- Tak, wiem, ale nawet gdyby w tej chwili siedział tutaj pan Tomasz, to i tak razem
zabralibyśmy się do rozwiązania tego problemu.
- Skąd pan wie, Ŝe mam problem? - zrobiła niewinną minę.
- Drogą dedukcji - uśmiechnąłem się na tak naiwnie postawione pytanie. -
Przychodzi pani w prywatnej acz poufnej sprawie, jest spięta, ostroŜna i mówi w
superlatywach o Panu Samochodzikach jako detektywie. A zatem potrzebuje pani
pomocy najlepszego detektywa zajmującego się zabytkami i dziełami sztuki. Pani
dziadek był znanym kolekcjonerem dzieł sztuki. Wniosek jest prosty: potrzebuje pani
detektywa do rozwiązania jakiegoś problemu związanego z kolekcją dziadka. A
konkretnie z jego biŜuterią.
Magda Brończak pierwszy raz podczas tej rozmowy popatrzyła na mnie z
zainteresowaniem. Zrobiła szczerze zdumione oczy, zupełnie jakbym powiedział rzecz
niezwykłą, jakbym był co najmniej jasnowidzem. CóŜ, nie owijajmy w bawełnę -
zrobiła mi się miło.
- Nie wiem, jak pan to odgadł - pokręciła z niedowierzaniem głową. - Nie jest pan
chyba Sherlockiem Holmesem, prawda? Niemniej gratuluję.
- Nie było to takie trudne.
- Wie pan co? - odetchnęła z ulgą. - Zdaje się, Ŝe znalazłem odpowiedniego
człowieka. Skoro nie ma Pana Samochodzika, to moŜe pan zająłby się moją sprawą.
Udowodnił mi pan, Ŝe jest detektywem. Nawet pański młody wiek mi nie przeszkadza.
W ksiąŜkach i w filmach detektywi są najczęściej starszymi osobnikami palącymi fajkę
i dziwnie się zachowują, lecz postępują podobnie jak pan. Udają najczęściej naiwnych
lub pociesznych facetów, taki porucznik Columbo na przykład odgrywał rolę
roztargnionego, lecz to wszystko dla zmylenia przeciwnika. Pan takŜe odgrywał
takiego... jakby tu powiedzieć... mam! „Dzikusa”!
„Odgrywałem?! Dzikusa?! O czym ona gada?” - pomyślałem. „Niczego nie
odgrywałem! O BoŜe, musiałem wyglądać jak ostatni kretyn. Ja dzikusem? A to dobre
sobie!”
- Chyba nie obraziłam pana?
- AleŜ nie - bąknąłem. - Zawsze odgrywam dla zmyłki jakąś głupią postać,
najchętniej przygłupa siedzącego za biurkiem. I gdyby nie pani uwaga,
zademonstrowałbym zeza giganta. Umiem świetnie zezować, ale takŜe rozdziawiać
gębę z niedowierzania, drapać się po głowie jak szympans i udawać, Ŝe wiem, co się do
mnie mówi. Czasami teŜ smarkam do chusteczki. Dodam, Ŝe skutecznie.
- Mówi pan serio? - zrobiła duŜe oczy i nagle pokiwała głową. - Nabija się pan ze
mnie, co? A miałam pana za powaŜnego człowieka.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]