Józef Ignacy Kraszewski - Budnik, Literatura - różne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
NR ID : b00204Tytu� : BudnikAutor : J�zef Ignacy KraszewskiBudnikW ci�gu lat dwudziestu kilku "Budnik" do�y� wyda� kilku i t�umaczenia na j�zyk niemiecki. Autor we w�asnej wiosce mia� budnik�w i m�g� si� ich obyczajom przypatrze�, a malowa� jak zwykle - z natury. Le�a�o w og�le w�wczas na sercu wprowadzenie naszego w�asnego, rzeczywistego �wiata do powie�ci w miejsce konwencjonalnych obrazk�w, a nawet salonowych historyj, kt�re barwy ani charakteru nie maj� nigdy inszej nad kosmopolityczn�. Le�a�o te� na sercu r�wnouprawnienie wobec sztuki tych klas spo�ecze�stwa, kt�re przedtem nie mia�y prawa ani do sceny, ani do romansu, ani do obrazu, chyba przeodziane w jak�� szat� skrojon� przez urz�dowego krawca... "Budnik" nale�y do tego szeregu, w kt�rym si� mie�ci "Ulana", "Ostap Bondarczuk", "Jermo�a" inne powie�ci z �ycia ludu... Dzi� i ten lud wcale inaczej wygl�da. Co by�o powie�ci�, sta�o si� - powtarzamy - histori� prawie. - Stare dzieje! �wier� wieku przysypa�o ich gr�b, a na nim zieleni� si� nowe kwiaty.6 stycznia 1874.J.I. KraszewskiIChocia� od niejakiego czasu nie zbywa nam na pisarzach w kraju szukaj�cych przedmiot�w i natchnienia do swoich obraz�w, wiele stron naszego �ycia, wiele okolic kraju, wiele charakter�w w�a�ciwych nam, pozosta�y pi�rem nie tkni�te, my�l� jeszcze nie do�cignione. Tak gin� i zapadaj� w przesz�o�ci, bezpowrotnie mo�e, liczne obrazy, kt�re by dope�ni�y p�no przedsi�wzi�t�, poj�t� p�no histori� wewn�trzn�; gdy� wkr�tce i dziejopis nawet w zamilk�ych podaniach nie znajdzie �ladu wielu stron przeradzaj�cego si� w nowe oblicze �ycia.Dawniej wszystko, czego nie zapisa�y kroniki, krystalizowa�o si� w podaniu idealizuj�cym na sw�j spos�b histori�; dzi� wszystko si� powoli zapomina lub dziwacznie, ubogo, sucho, w kilku s�owach, jak pogardliwa ja�mu�na, rzuca si� nadchodz�cej przysz�o�ci. Lecz kto wie? - mo�e na mogi�ach poda� wyrosn� dopiero poetyczne ich kwiaty.To rzecz pewna, �e rozmaite miejscowo�ci zaledwie dzi�, nie m�wi� zbadywane, ale rozpatrywane by� poczynaj�. Ciekawo�� powierzchownym pogl�dem chce chwyta� obraz, kt�ry si� wciska na przelotnej podr�nego karcie, martwo i p�asko. Trzeba �y� w kraju, w k�tku, kt�ry si� ma opisa� �ywo; trzeba, by mi�dzy nim a nami by� zwi�zek nie tylko przedmiotu obserwacji z ciekawo�ci� postrzegacza, ale zwi�zek �ywotny, serdeczny. Inaczej obraz da tylko powierzchni� bez ducha. Wiele� to ciekawych pozosta�o okolic, nie tkni�tych dot�d, pominionych, z kt�rymi oswojeni ci, kt�rzy w nich �ycie wiod�, nie �miej�, nie umiej�, nie mog� przerzuci� na papier, co widz�: bo nie czuj� znowu wa�no�ci przedmiotu, kt�ry jest ich chlebem powszednim.Dosy� ju� dawno czytaj�c podr� jakiego� angielskiego turysty, kt�ry znad brzeg�w Gangesu, przez Persj� i Kaukaz, potem przerzynaj�c si� cz�ci� Wo�ynia, spieszy� do Londynu, opisuj�c po drodze M�yn�w i Torczyn. bardzo powierzchownie i pociesznie - pomy�leli�my, �e opis w�asnego dobrze znajomego kraju, okolicy, m�g�by przecie� by� zajmuj�cym. Wydana pr�ba wzbudzi�a na�ladowc�w, kt�rymi niech si� nam b�dzie wolno poszczyci�. Za Wspomnieniami Wo�ynia, posz�y w �lad Wspomnienia Podola, �mudzi i Wielkopolski. Lecz wszystkie, a naprz�d pr�bka nasza, jak�e s� jeszcze dalekimi od tego, czym by podr� po w�asnym kraju by� mog�a i powinna! Ile zajmuj�cych tajemnic pozosta�o za szrankami tych ksi��ek, kt�re szuka�y w miastach, pa�skich dworach i pa�acach, na gruzowiskach i ruinach zamczysk, przedmiot�w do obraz�w jednostronnych i niepe�nych. Ile to razy przysz�o nam �a�owa� po�piechu my�l�c, jakby go now� prac� wynagrodzi�!Dzi� wszak�e nie przychodzimy do was, mi�o�ciwi czytelnicy, ze wspomnieniem podobnym, ale z powie�ci�, kt�rej tre�ci� prost� b�dzie obrazek �ywota klasy ludu najmniej mo�e znanej; zamieszkuj�cej lasy Polesia wo�y�skiego.Ta odr�bna obyczajami, j�zykiem, wiar� i twarz� r�ni�c� si� wielce od otaczaj�cego j� plemienia gar�� przychodni�w, od dawna tu osiad�ych, pospolicie zowie si� Budnikami lub Mazurami. Pierwsze z tych nazwa� pospolitsze.Pochodzenie tych osadnik�w, nazwisko Mazur�w, mowa ich, dochowany nieco akcent i obyczaje, dostatecznie wy�wiecaj�; lecz ani pow�d w�dr�wki, ani czas, kiedy tu przyszli, nie jest nam wiadomy. Wszyscy prawie od bardzo dawna, lat dw�chset i wi�cej zamieszkiwali w tym kraju, lecz niejedna rodzina zmienia�a kilkakrotnie chat� i przenosi�a si� z miejsca na miejsce. Pr�cz szlacheckich nazwisk rodowych, �adnych pami�tek pochodzenia swego, �adnych pi�miennych jego nie dochowali dowod�w.Osady te, Mazur�w, nie s� wsiami; nigdzie prawie kilku chat razem niewolniczo skupionych nie znajdziesz; wszystkie rozpierzch�e po lasach i puszczach, najcz�ciej pojedynczo na wzg�rzach, u ruczaj�w nie opodal dr�g siedz�. Lecz w jednej okolicy, rozleg�ej puszczy, w jednym obr�bie las�w zwykle kilka, kilkana�cie rodzin razem si� mie�ci, cho� oddzielonych od siebie znaczn� niekiedy przestrzeni�. To rozstrzelenie ich nie wp�yn�o bynajmniej na pomieszanie z ludem okolicznym, na zatarcie pochodzenia, zapomnienie mowy, a nawet nie zmusi�o ich do zawierania zwi�zk�w z Rusi� otaczaj�c�. Mazurowie pozostali po najwi�kszej cz�ci sami sob� i wierni pami�ci swego rodu, kt�ry wysoko cho� bez �adnej przyczyny wynosz�.Odosobnienie ich, osamotnienie, rodzaj �ycia dzikiego, zaj�cia dzi� znacznie zmienione po wyniszczeniu las�w, kt�re oni wprz�dy wyrabiali na belki, klepki, smo��, dziegie� i pota�e, musia�y przewa�nie wp�yn�� na ich obyczaje i stan moralny. Tak si� te� sta�o. Ci ubodzy bud le�nych mieszka�cy s� dzi� mo�e najbiedniejsz� i najsmutniejsz�, lito�� wzbudzaj�c� klas� mieszka�c�w Polesia.W pocz�tkach osadnicy ci, mo�e dla swej zr�czno�ci w p�dzeniu smo�y, wyrabianiu dziegciu i wygotowywaniu z popio��w korytnego i kot�owego pota�u sprowadzani, zapewniony mieli dobry byt samym pracy dostatkiem. P�niej, gdy przenosz�cym si� z opustosza�ej puszczy jednej do drugiej nie sta�o zaj�cia; gdy z robotnik�w dobrze p�atnych przeszli na n�dznych le�nych tu�aczy; odwykli od roli do kt�rej i ochoty im braknie, ledwie maj�c za co kilka k�z i chud� kupi� krow�, nie zawsze szcz�liwi my�liwcy - zubo�eli do ostatka. D�ugi pobyt na tej ziemi zacieraj�c pami�� okolic, z kt�rych wyszli, zabrania� im powrotu, o kt�rym i nie my�l� nawet.Ogromne tutejsze puszcze, kt�rych proste jak trzciny, jak trzciny g�adkie sosny masztowe wzrasta�y wieki, kt�rych d�by pot�ne wanczos�w i klepki tak d�ugo dostarcza�y do Gda�ska i Kr�lewca, kt�rych g�stych zaro�li tyle si� w popi� pop�atny zmieni�o - dzisiaj sta�y si� smutn� pustyni�, gdzie zwierza spotka�, drzewa dorodnego znale�� trudno. �osie, dziki i sarny, i ptastwo nawet uciek�o z go�ych bor�w na nieliczne g�stwiny, kt�re trz�sawiska otaczaj�ce lub dziwny przypadek od chciwego wyrobku do szcz�tu ochroni�.Gdzie przeszed� budnik z siekier� swoj� na plecach, z sznurkami powi�zan� strzelb� na ramieniu, g�ucha po nim cisza i pnie tylko po nim zosta�y a spr�chnia�e k�ody. Gdzie za� sosnowe lasy wyrobiono a� do bal�w i mur�at�w, tam w ostatku dziedzic i pnie nareszcie na �uczywo, z kt�rego si� p�dzi smo�a, powydobywa� kaza�. Widok lasu zniszczonego w ten spos�b jest czym� dziwnie smutnym; jest ruin�, gorzej, bo wielkim zdaje si� cmentarzem, na kt�rym �miesznie by�oby zap�aka�, a nie mo�na si� oprze� smutnemu wra�eniu.Gdzie� bowiem dzisiaj te puszcze nasze szumi�ce w�r�d uroczystej ciszy wieczora?!... Teraz odkryte bagniska i trz�sawy, kt�re porasta szorstki wiszar, i bobownik, go�e, smutne, obros�e po brzegach choin� nisk� i krzyw�; zdaj� si� placem potyczek duch�w, kt�re zbieg�y z przerzed�ych puszcz w g�ste, wysokie trawy i osoki Gdzieniegdzie k�pina, gnidnikiem i mchem pokryta, zdaje si� wyzywa� nogi my�liwca, by je, zdradliwie osuwaj�c si�, w niezgruntowane trz�sawiska pogr��y�. �wdzie woda na poz�r czysta d�o� tw� n�ci, by zaczerpn��, lecz po jej brzegach poznasz, �e rud� przesi�k�a, a barwa i wo� do ust donie�� nie pozwol�. U zgni�ych pal�w, kt�re starych ��k granice znaczy�y, znajdziesz w pr�chnie wyl�gaj�cego si� w�a; na ka�dej ka�u�ce �ab� z otwartymi oczyma wpatruj�c� si� w ciebie; na ka�dym �d�ble trawki uwieszonego komara, kt�ry ci� nudzi piosnk� i otacza chmur� ��de� nieodegnan�. Dziwnego kszta�tu muchy, koniki i jak py� drobne stworzonka, kt�re na wiosn� wci�gnione z tchnieniem zabijaj� byd�o, unosz� si� tu gromadami: to pojedynczo, to w s�upach ogromnych, wiruj�ce w g�r� ko�ysane wiatrem wieczornym.Lecz powr��my do las�w. Tu niemniej dzi� smutno i ci�ko spojrze� doko�a. �adna sosna wynios�a, �aden d�b stary zielonej g�owy nie podnosz� w g�r�. Na pobojowisku zosta�y tylko m�ode brzezinki, ��ta wypalona i nie�ywa so�nina, puszczonym dla trawy po�arem zabita �oza, trzmielina, krzak olszyny z pniem czerwonym po�rodku, bia�e trzaski osiczyny i sokoru lub skrzywiona, wychylona, poopalana zewsz�d, na nic nieprzydatna ju�, a na tym cmentarzu sama jedna dogorywaj�ca choina. Poni�ej �o�e li�ci przegni�ych przebijaj� pokorni las�w mieszka�cy, najd�u�ej pozostali, bo najmniej potrzebni: krzaczki bagna, wrzosu, czernicy i kruszyny, wygl�daj�ce boja�liwie i tul�ce si� do pogni�ych pni dawnych swoich opiekun�w. Natomiast bujnie strzeli�y roczne kwiaty, kt�re zlecia�y si� na �yzn� ziemi� jak na pastw�; ich jasne g��wki ko�ysz� si� weso�o, ja�niej�c mn�stwem barw, z t� �a�ob� losu dziwnie sprzecznych. Lecz gdzie� upadek jednych nie jest powstaniem drugich? Na cmentarzu tej arystokracji ro�linnej lud weso�o porasta i �mieje si� rozsypuj�c doko�a korzonki swe i nasionka.Zgni�e k�ody, obsypane trzaskami do�y, z kt�rych pnie smolne wyj�to, ogniska stare popio�ami u�y�nione ju� zarasta zielono�� nowa, ju� pokrywa �ycia m�ode. Szybko pu�ci�y si� smukle bia�e brzezinki na wy�szych miejscach; gdzieniegdzie krzaczasto i kar�owato pr�buje d�b si� swoich, m�cz�c si�, by wydoby� do �ywota. Sosny podeptane, poobjadane i pokoszlawione, skrzywione i skarla�e wielkich rodzic�w potomki, rachityczne, biedne, wygrzeba�y si� tak�e na piaskowych wydmach, gdz...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]