Stefan Żeromski - Ludzie bezdomni, Literatura - różne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
NR ID : b00216Tytu� : Ludzie bezdomniAutor : Stefan �eromskiTom pierwszy, rozdzia�y 1 - 3Wenus z MiloTomasz Judym wraca� przez Champs Elys�es z Lasku Bulo�skiego, dok�d je�dzi� zeswej dzielnicy kolej� obwodow�. Szed� wolno, noga za nog�, wyczuwaj�c coraz wi�kszywskutek upa�u ci�ar w�asnej marynarki i kapelusza. Istny potop blasku s�onecznegozalewa� przestw�r. Nad odleg�ym widokiem gmach�w rzucaj�cych si� w oczy od �ukuTryumfalnego wisia� r�owy py�ek, kt�ry ju� pocz�� w�era� si� niby rdza naw� w�liczne, jasnozielone li�cie wiosenne, nawet w kwiatuszki paulowni. Ze wszystkich,zdawa�o si�, stron p�yn�� zapach akacji. Na �wirze, doko�a pni�w, pod budynkami: wrynsztokach le�a�y jej bia�e kwiatki z o�rodkiem czerwonawym, jakby skrwawionym oduk�ucia �mierci. Py� bezlitosny zasypywa� je niepostrze�enie.Zbli�a�a si� godzina spaceru wielkiego �wiata i pola drga� zaczyna�y od ruchu karet.Na drewnianym bruku dudni� jednostajny �oskot jakby oddalona mowa wielkiej fabryki.Przebiega�y pi�kne, l�ni�ce rumaki, migota�a ich uprz��, pud�a, sprychy lekkichpojazd�w - i mkn�y, mkn�y, mkn�y bez ustanku wiosenne stroje kobiece o barwachczystych, rozmaitych i sprawiaj�cych rozkoszne wra�enie jakby natury dziewiczej. Kiedyniekiedy wynurza�a si� z powodzi os�b jad�cych twarz subtelna, wydelikacona, tak niedo uwierzenia pi�kna, �e widok jej by� pieszczot� dla wzroku i nerw�w. Wyrywa� zpiersi t�skne westchnienie jak za szcz�ciem - i gin�� unosz�c je w mgnieniu oka zesob�.Judym znalaz� pad os�on� kasztan�w brzeg wolnej �awy i z wielk� satysfakcj� usiad�tam w s�siedztwie starej i w�satej nia�ki dwojga dzieci. Zdj�� kapelusz i wlepiwszywzrok w rzek� pojazd�w, wal�c� �rodkiem ulicy, z wolna wystyga�. Na chodnikachprzybywa�o coraz wi�cej os�b ubranych wykwintnie - l�ni�cych cylindr�w, jasnychpaltot�w i stanik�w. W pewnej chwili stare babsko z chytrymi oczami wprowadzi�o mi�dzystrojny t�um m�ode ko�l�tko z sier�ci� jak �nieg bielutk� Stado dziecipost�powa�o za kozio�kiem uwielbiaj�c go gestami, oczyma i tysi�cem okrzyk�w. Kiedyindziej wielki obdartus czerwony na g�bie przelecia� jak fiksat, wywrzaskuj�c g�osemochryp�ym rezultat ostatniego biegu koni. I znowu spokojnie, r�wno, uroczo p�yn�arzeka ludzka na chodnikach, a �rodkiem rwa� jej nurt bystry, uwie�czony pian� tkaninprzecudnych, lekkich, w oddali niebieskawo zielonych...Ka�dy rozpuszczony li�� rzuca� na bia�y �wir z okr�g�ych kamyk�w wyra�ne odbicieswego kszta�tu. Cienie te posuwa�y si� z wolna, jak ma�a wskaz�wka po bia�ej tarczyzegara. Na �awkach by�o ju� pe�no, a tymczasem cie� opu�ci� miejsce zaj�te przezJudyma i ust�pi� je roztapiaj�cej kaskadzie s�o�ca. Naok� innego asilum nie by�o,wi�c doktor rad nierad wsta� i powl�k� si� dalej ku placowi Zgody. Zniecierpliwo�ci� wyczekiwa�, kiedy mo�na b�dzie przemkn�� si� wskro� istnegoodm�tu karet, powoz�w, doro�ek, bicykl�w i pieszych na zakr�cie g��wnej falip�dz�cej od bulwar�w w stron� P�l Elizejskich. Wreszcie stan�� pod obeliskiem iposzed� w g��b ogrodu de Tuileries. Tam by�o prawie pusto. Tylko nad nudnymisadzawkami bawi�y si� blade dzieci i w g��wnym szpalerze kilku m�czyzn rozebranychdo koszuli gra�o w tenisa. Min�wszy ogr�d Judym zwr�ci� si� ku rzece z zamiaremw�drowania w cieniu mur�w na placyk przed ko�cio�em Saint-Germain-l'Auxerrois iogarni�cia bez troski miejsca na imperialu. W owej chwili sta�o w jego my�li pustekawalerskie mieszkanie a� na Boulevard Voltaire, gdzie od roku nocowa�, i mierzi�o gopustk� swych �cian, banalno�ci� sprz�t�w i nieprzezwyci�on�, cudzoziemsk� nud�wiej�c� z ka�dego k�ta. Pracowa� mu si� nie chcia�o, i�� do kliniki - za nic na�wiecie.Znalaz� si� na Quai du Louvre i z uczuciem b�ogo�ci w karku i plecach zatrzyma� podcieniem pierwszego kasztana bulwaru. Ospa�ym wzrokiem mierzy� brudn�, prawie czarn�wod� Sekwany. Gdy tak stercza� na podobie�stwo latarni, zapali�a si� w nim my�l,jakby z zewn�trz wniesiona do wn�trza g�owy: "Dlaczeg�, u licha, nie mia�bymp�j�� do tego Luwru?..."Skr�ci� na miejscu i wszed� na wielki dziedziniec. W cieniach przytulonych do grubegomuru, w kt�re zanurzy� si� niby w g��bie wody, dotar� do g��wnego wej�cia iznalaz� si� w ch�odnych salach pierwszego pi�tra. Doko�a sta�y odwieczne pos�gibog�w, jedne wielko�ci niezwyk�ej, inne naturalnej, a wszystkie prawie z nosami ir�koma uszkodzonymi w spos�b bezbo�ny. Judym nie zwraca� uwagi na tych zdegradowanychw�adc�w �wiata. Czasami zatrzymywa� si� przed kt�rym, ale przewa�nie w�wczas, gdygo uderzy� jaki� zabawny despekt boskich kszta�t�w. Nade wszystko interesowa�a gosprawa odpoczynku w doskona�ym ch�odzie i z dala od wrzawy ulicy paryskiej. Szuka� te�nie tyle arcydzie�, ile �awki, na kt�rej by m�g� usi���. Zdyba� j� po d�ugiejw�dr�wce z sali do sali w naro�nym zetkni�ciu si� dwu d�ugich galerii, przeznaczonymna schronienie dla Wenus z wyspy Melos.W zak�tku tworz�cym jakby niewielk� izb�, o�wietlon� jednym oknem, stoi naniewysokim piedestale tors bia�ej Afrodyty. Sznur owini�ty czerwonym pluszem nikomu doniej przyst�pu nie daje. Judym, widzia� ju� by� ten cenny pos�g, ale nie zwraca�na� uwagi, jak na wszelkie w og�le dzie�a sztuki. Teraz zdobywszy w cieniu pod �cian�wygodn� �aweczk� j�� dla zabicia czasu patrze� w oblicze marmurowej pi�kno�ci.G�owa jej zwr�cona by�a w jego stron� i martwe oczy zdawa�y si� patrze�. Schyloneczo�o wynurza�o si� z mroku i, jakby dla obaczenia czego�, brwi si� zsun�y. Judymprzygl�da� si� jej nawzajem i wtedy dopiero ujrza� ma��, niewidoczn� fa�d�mi�dzy brwiami, kt�ra sprawia, �e ta g�owa, �e ta bry�a kamienna w istocie - my�li.Z przenikliw� si�� spogl�da w mrok doko�a le��cy i rozdziera go jasnymi oczyma.Zatopi�a je w skryto�ci �ycia i do czego� w nim u�miech sw�j obraca. Wyt�ywszyrozum nieograniczony i czysty, posiad�a wiadomo�� o wszystkim, zobaczy�a wieczne dniei prace na ziemi, noce i �zy, kt�re w ich mroku p�yn�. Jeszcze z bia�ego czo�abogini nie zd��y�a odej�� m�dra o tym zaduma, a ju� wielka rado�� dziewiczapachnie z jej ust rozmarzonych. W u�miechu ich zamyka si� wyraz uwielbienia. Dlami�o�ci szcz�liwej. Dla uczestnictwa wolnego ducha i wolnego cia�a w �yciubezgrzesznej przyrody. Dla ostrej pot�gi zachwytu zmys��w, kt�rego nie st�pi�yjeszcze ani praca, ani zgryzota, siostry rodzone, siostry nieszcz�sne. U�miech boginipozdrawia nadchodz�cego z daleka. Oto zakocha�a si� w pi�knym �miertelnikuAdonisie... Cudne marzenia pierwszej mi�o�ci rozkwit�y w �onie jej jako kwiatsiedmioramienny amarylisa. Barki jej w�skie, wysmuk�e, okr�g�e d�wign�y si� dog�ry. Dziewicze �ono dr�y od westchnienia... D�ugi szereg wiek�w, kt�ry odtr�ci�jej r�ce, kt�ry zrabowa� jej cia�o od piersi i zora� prze�liczne ramiona szczerbami,nie zdo�a� go zniweczy�. Sta�a tak w p�mroku "wynurzaj�ca si�",Anadiomene, niebia�ska, kt�ra roznieca mi�o��. Obna�one jej w�osy zwi�zane by�y wpi�kny w�ze�, krobylos. Pod�u�na, smag�a twarz tchn�a nieopisanym urokiem.Gdy Judym wpatrywa� si� coraz uwa�niej w to czo�o zamy�lone, dopiero zrozumia�, �ema przed sob� wizerunek bogini. By�a to Afrodite, ona sama, kt�ra si� by�a pocz�az piany morskiej. I mimo woli przychodzi�a na my�l nieskromna legenda o przyczynie onejpiany w�d za spraw� Uranosa. A przecie� nie by�a to Pandemos, nie by�a nawet �onaHefajstowa ani kochanka Anchizesa tylko jasny i dobry symbol �ycia, c�rka nieba idnia...Judym zaton�� w my�lach i nie zwraca� uwagi na osoby, kt�re si� obok niegoprzesuwa�y. By�o ich zreszt� ma�o. Ockn�� si� dopiero w�wczas, gdy us�ysza� ws�siedniej sali kilka zda� wyrzeczonych po polsku. Zwr�ci� g�ow� z �yw�niech�ci� w stron� tego d�wi�ku, pewny; �e zbli�a si� kto� "z kolonii"kto�, co si�dzie przy nim i zabierze na w�asno�� minuty rozmy�lania o pi�knejWenus. Zdziwi� si� mile, zobaczywszy osoby "pozaparyskie". By�o ich cztery.Na przedzie sz�y dwie panienki - podlotki, z kt�rych starsza mog�a mie� latsiedemna�cie, a druga by�a o jakie dwa lata m�odsza. Za nimi ci�ko toczy�a si�dama niema�ej wagi, wiekowa, z siwymi w�osami i du�� a jeszcze pi�kn� twarz�. Oboktej matrony sz�a panna dwudziestokikuletnia, ciemna brunetka z niebieskimi oczami,prze�liczna i zgrabna. Wszystkie stan�y przed pos�giem i w milczeniu gorozpatrywa�y. S�ycha� by�o tylko ci�kie, przyt�umione sapanie starej damy, szelestjedwabiu odzywaj�cy si� za ka�dym ruchem podlotk�w i chrz�st kart B�deckera, kt�reprzewraca�a starsza panna.- Wszystko to pi�knie, moje serce - rzek�a matrona do ostatniej - ale ja musz�usi���. Ani kroku! Zreszt� warto popatrze� na t� imo��. Tak... jest tu nawet�aweczka.Judym wsta� ze swego miejsca i wolno odszed� kilka krok�w na bok, jak gdyby dlaobejrzenia biustu z innej strony. Te panie spojrza�y sobie w oczy z wyrazem pytania iprzyciszy�y rozmow�. Tylko najstarsza z panien, zaj�ta B�deckerem, nie widzia�aJudyma Oty�a babcia energicznie usiad�a na �awce, wyci�gn�a nogi ile si� da�o, ina jakie� szepty m�odych towarzyszek odpowiada�a r�wnie� szeptem w�a�ciwym starympaniom, kt�ry ma t� w�asno��, �e w razie potrzeby mo�e zast�pi� telefonowanie napewn� odleg�o��:- A, Polak nie Polak, Francuz nie Francuz, Hiszpan czy Turek, to mi jest wszystko jedno.Niech mu B�g da zdrowie za to, �e st�d wylaz�. Nogi mi odj�o z kretesem... A terazpatrz jedna z drug� na t�, bo to przecie nie byle co. Ju� j� cz�owiek raz widzia�dawnymi czasy. Jako� mi si� wtedy inna wyda�a...- A bo to pewno inna... - rzek�a m�odsza z turystek.- Nie my�l no o tym, czy inna, czy nie inna, tylko si� przypatrz. Spytaj� p�niej wsalonie o tak� rzecz, a ty ni be, ni me...Druga panienka bez zach�ty obserwowa�a Wenus w spos�b zadziwiaj�cy. By�a to �niadablondynka z twarz� o cerze m�tnej, smag�awej. Czo�o mia�a do�� w�skie, nosekprosty, wargi cienkie i zawarte. Nie mo�na by�o okre�li�, czy jest �adna, czybrzydka. Wywiera�a wra�enie �ni�cej czy rozm...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]