Żywe kamienie Żyd wieczny tułacz T2 [LitNet], FREE Literatura
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
EUGENIUSZ SUE
Żyd wieczny tułacz
2
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Część pierwsza
TRZYNASTY LUTEGO
ROZDZIAŁ I
DZIEDZIC
Gdy Samuel otworzył bramę, stanęli przed nim Gabriel i Rodin. Ten ostatni zapytał:
– Czy pan jest stróżem tego domu?
– Tak, panie – odparł Samuel.
– Ksiądz Gabriel de Rennepont, którego pan widzi – rzekł Rodin, wskazując swego towarzysza –
jest jednym z potomków Mariusza de Rennepont.
– A, tym lepiej, panie – odrzekł Żyd mimowolnie, uderzony anielską fizjonomią Gabriela.
Patrzył na księdza z pełnym uszanowaniem, wkrótce jednak, spostrzegłszy, że krępowało
to Gabriela, odezwał się:
– Notariusz przyjdzie dopiero o dziesiątej.
Gabriel spojrzał ze zdziwieniem i zapytał:
– Jaki notariusz?
– Wszystko wyjaśni panu ksiądz d’Aigrigny – dodał szybko Rodin; a zwracając się do Ży-
da, zapytał: Czy nie moglibyśmy gdzieś zaczekać?
Za chwilę Gabriel i Rodin wprowadzeni zostali przez Samuela do pokoju, który zajmował
na dole. Zostali sami.
Zamiast zwykłej łagodności, która nadawała twarzy młodego misjonarza niewymowny
wdzięk, widniał na niej wyraz smutku i surowości. Od kilku już dni Rodin nie widział Gabrie-
la, więc mocno uderzyła go zmiana w jego fizjonomii. Gabriel, jak zwykłe ubrany był w dłu-
gą czarną sutannę, przy której jeszcze mocniej odbijała przeźroczysta bladość jego twarzy. Po
wyjściu Żyda odezwał się do Rodina:
– Czy wreszcie powie mi pan, dlaczego od kilku dni nie wolno mi było widzieć się z wie-
lebnym księdzem d’Aigrigny?”. Jakiż ja mogę mieć w tym interes, aby przebywać w tym
domu?
– Niepodobna, abyś tego nie wiedział – mówił Rodin, pilnie badając Gabriela. – Bo po cóż
przychodziła wczoraj twoja przybrana matka?... Czyż nie mówiła ci o pewnych papierach
rodzinnych?
– Nie – odrzekł Gabriel.
4
– A więc... twierdzisz, że nie po to przychodziła do ciebie wczoraj Franciszka Baudoin? –
uporczywie powtarzał Rodin.
– Panie – odparł młody ksiądz, tłumiąc w sobie niecierpliwość. – Zapewniam pana, że
mówię prawdę.
– Wierzę – rzekł Rodin. – Myśl taką nastręczyło mi tylko szukanie przyczyny, jaka skoniła
cię do przekroczenia rozkazu wielebnego księdza d’Aigrigny, zabraniającego ci wszelkiej
styczności z obcymi osobami... Pozwoliłeś sobie wbrew naszym regułom zamknąć drzwi,
które powinny być zawsze otwarte lub przymknięte, aby nie było przeszkody do wzajemnego
kontrolowania.
– Drzwi zamknąłem dlatego, że chodziło o spowiedź.
– A cóż ją tak nagliło do spowiedzi?
– O tym dowie się pan, jak będę zdawał sprawę księdzu d’Aigrigny, jeżeli pozwoli ci być
obecnym.
Słowa te wyrzekł tak dobitnie, że nastąpiło po nich dość długie milczenie.
Tak więc Gabriel nie wiedział o rodzinnych związkach łączących go z córkami marszałka
Simona, z panną de Cardoville, z panem Hardy, z księciem Dżalmą i Leżynago; gdyby mu
powiedziano, że jest spadkobiercą Mariusza Renneponta, sądziłby, że jest jedynym potom-
kiem tej rodziny.
Samuel wprowadził do pokoju księdza d’Aigrigny; Gabriel odwrócił się, Rodin zaś szepnął
księdzu d’Aigrigny:
– On o niczym nie wie.
Mimo pozornej obojętności twarz pana d’Aigrigny była blada, przebijał się w niej niepo-
kój.
Gdy Gabriel odwrócił się, odezwał się do niego przyjaźnie:
– Kochany synu, wiele mnie to kosztowało, żem ci do tej chwili odmawiał posłuchania;
jednak zapewnić cię mogę, że postąpiłem tak jedynie dla twego dobra.
– Powinienem wierzyć waszej wielebności – odparł misjonarz, kłaniając się.
Ksiądz d’Aigrigny, w którego ręce złożył przysięgę, łączącą go na zawsze z zakonem jezu-
itów, wywierał nań wpływ despotyczny i budził w nim lęk.
Po powrocie z Ameryki Gabriel dopiero pierwszy raz widział się z księdzem d’Aigrigny.
– Pragniesz, kochany synu, pomówić ze mną w ważnej sprawie?
– Tak, wielebny ojcze.
– I ja także chcę powiadomić cię o sprawie wielkiej wagi; posłuchaj więc najpierw mnie...
Blisko dwanaście lat temu – mówił czule – spowiednik twej przybranej matki zwrócił się do
mnie, za pośrednictwem pana Rodina, polecając cię mej uwadze. Twój łagodny, skromny
charakter i wczesny rozwój umysłu zasługiwały na troskliwe zajęcie się tobą; za moim stara-
niem zostałeś przyjęty bezpłatnie do jednej z naszych szkół; w ten sposób ulżyło się zacnej
kobiecie, która przyjęła cię pod swą opiekę, a dziecko, rokujące tak dobre nadzieje, otrzymało
wszelkie dobrodziejstwa pobożnego wychowania... Czy nieprawda, synu?
– Prawda, wielebny ojcze – odpowiedział Gabriel, spuściwszy oczy.
– W miarę, jak dorastałeś, rozwijały się w tobie wyborne i rzadkie cnoty; byłeś przykład-
ny; w naukach także robiłeś szybkie postępy. Byłem pewny, że będziesz zawsze wiernym
synem kościoła. Nie pomyliłem się. Dowiedziawszy się, że twoja przybrana matka gorąco
pragnie cię widzieć w stanie duchownym, szlachetnie odpowiedziałeś życzeniom zacnej nie-
wiasty, której byłeś tyle winien. Stwórca, sprawiedliwy w rozdawaniu swych nagród, zaliczył
cię w poczet wojujących członków naszego świętego kościoła.
Ksiądz d’Aigrigny mówił dalej:
– Drogi synu, wypadało mi skreślić ten krótki obraz przeszłości, aby przejść do tego, co
powiem za chwilę, gdyż idzie tu... o silniejsze zaciśnięcie więzów, które cię łączą z nami.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]