Żegnaj Grosvenor Square, EBooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Francis Clifford¯egnaj Grosvenor SquareTomCa³oœæ w tomachPolski Zwi¹zek NiewidomychZak³ad Nagrañ i WydawnictwWarszawa 1993Prze³o¿y³aIrena Dole¿al_NowickaT³oczono w nak³adzie 100 egz.pismem punktowym dla niewidomychw Drukarni PZNWarszawa, ul. KOnwiktorska 9.Pap. kart. 140 g kl. III_B¹1Ca³oœæ nak³adu 50 egz.Przedrukz Instytutu Wydawniczego "Pax"Warszawa 1982Pisa³ R. DuñKOrekty dokona³y:B. Krajewskai K. KrukJeœli zaczniemy od pewników,@skoñczymy na w¹tpliwoœciach;@jeœli jednak zaczniemy odw¹tpliwoœci@ i trwaæ w nichbêdziemy cierpliwie,@ skoñczymyna pewnikach.@(Francis Bacon)Ksi¹¿kê tê poœwiêcam moimprzyjacio³om z Warwick Lane iLower JOhn Street w LOndynie i zEast 49 th Street w NOwym JOrku,dziêkuj¹c im za pomoc okazywan¹niezmiennie w ci¹gu wielu lat.Wszystkie postacie tej ksi¹¿kizrodzi³y siê z imaginacji autorai ¿aden z opisanych wypadków jakdot¹d siê nie zdarzy³.Czêœæ pierwszaCiemnoœæ#/23#59Dannahay podniós³ wzrok znadraportu, kiwaj¹c przy tym g³ow¹jak cz³owiek intensywniemyœl¹cy, i powiedzia³ doKnollenberga:- Postaraj siê go pstrykn¹æ,Charles.- Dobra.- MO¿e uda³oby siê jeszczedziœ?- Dobra.- Tylko bez wyg³upów,mówiê serio.#/24#00Nieraz ju¿ siê k³ócili, alejeszcze nigdy tak jak dziœ.- Wynoœ siê!Nieraz wœciekali siê, onap³aka³a, ale nigdy a¿ tak.- Wynoœ siê, do jasnejcholery!Sto razy, mo¿e tysi¹c, no có¿,piêtnaœcie lat razem. Ale nigdydot¹d tak gwa³townie, takbezwzglêdnie.- Suka! - krzykn¹³ i z oczymarozpalonymi wœciek³oœci¹ wypad³w oczekuj¹c¹ noc, trzasn¹wszydrzwiami.Dom a¿ zadr¿a³. Renata Landernie us³ysza³a oddalaj¹cych siêkroków. Sta³a nieruchomo, d³oñmiœciskaj¹c skronie jak wkoszmarze, a trzaœniêciedrzwiami nadal hucza³o jej wg³owie. S³ysza³a je ci¹gle wstrasznej ciszy, jaka nasta³a,przypominaj¹c te wszystkieawantury w ci¹gu wielu lat,które znaczy³y ich wspóln¹ drogêa¿ do dziœ.Bo¿e, o Bo¿e!Us³ysza³a jakiœ dŸwiêk,odwróci³a siê. Na dole schodówsta³ Noel w kraciastej pi¿amie,blady i przera¿ony.- Co siê sta³o?- Twój ojciec wyszed³.Mruga³ oczami. Czternaœcielat... Czasem wygl¹da³ jakdoros³y mê¿czyzna. Ale terazjeszcze dzieciak, wystraszonydzieciak o zaczerwienionychoczach, którego œwiat wci¹¿trwa³, który dopiero mia³odebraæ swoj¹ lekcjê ¿ycia.- A przedtem - spyta³. G³os musiê za³ama³, przechodzi³ w³aœniemutacjê. - Co siê sta³o,przedtem?- Chyba s³ysza³eœ?- NIe s³ysza³em.- Posprzeczaliœmy siê -odpowiedzia³a, czuj¹c md³oœci. POco on zszed³ na dó³? Ca³a naszaulica musia³a to s³yszeæ.- Znowu go rozgniewa³aœ?- Nawzajem siê rozgniewaliœmy.- Dlaczego? - spyta³ z gorycz¹i zdumieniem. - Dlaczego torobicie?- Wracaj do siebie -powiedzia³a, jakby to mówi³ktoœ inny. - Nie zadawaj miidiotycznych pytañ.Za póŸno spostrzeg³a, jakbardzo go zrani³a, nazbytzrozpaczona, by zajmowaæ siêprze¿yciami NOela. S³ucha³a zbudz¹cym siê wspó³czuciem, kiedyruszy³ po schodach, ale niedrgnê³a, nie mog³a. Sta³a wmiejscu, patrz¹c przed siebiewzrokiem zamglonym od ³ez.IdŸ do diab³a, Harry... IdŸ dodiab³a...NIe wiedzia³a, jakd³ugo to trwa³o, czas straci³dla niej swój wymiar.Trzaœniêcie drzwiami jeszczerozsadza³o jej mózg, ka¿derani¹ce zdanie, jakich sobie nieszczêdzili, jeszcze pulsowa³o,wspomnienie ka¿dego przekleñstwai gestu."Wynoœ siê! - czy¿ sama tegonie pragnê³a? - Wynoœ siê, dojasnej cholery!"NIe pamiêta³a zupe³nie, czypogasi³a œwiat³a, co siê z ni¹ wogóle dzia³o, nim posz³a nagórê. Wstrz¹sa³y ni¹ dreszcze,nogi ci¹¿y³y. NOel zostawi³swoje drzwi otwarte. Uchyli³a jenieco szerzej i powiedzia³a doskulonej postaci:- Bardzo mi przykro, NOel.NIe odpowiedzia³ jej, choæ zpewnoœci¹ jeszcze nie spa³. NIepotrafi³a siê zdobyæ na nicwiêcej. ZUpe³nie wyczerpanaodwróci³a siê i wesz³a do du¿ejsypialni. Ci¹gle wstrz¹sanadreszczami, oszo³omiona,rozebra³a siê i wsunê³a podko³drê, kul¹c siê jakby wobronnym geœcie.Nieco póŸniej us³ysza³aHarry'ego na dole. Niemalusypia³a ju¿, kiedy uœwiadomi³asobie, ¿e wróci³. By³o po wpó³do pierwszej.Zesztywnia³a, znowu ogarn¹³ j¹gniew. Ale zreflektowa³a siê:Dalsza sprzeczka, po co? Jestemœpi¹ca, nic mnie nie obchodzi,bêdê spaæ.Czeka³a jednak, ¿e ladachwila us³yszy jego kroki naschodach. Na pró¿no, znowuwyszed³. Dziêki Bogu, nie takgwa³townie jak poprzednio, awiêc mo¿e trochê oprzytomnia³.IdŸ, gdzie chcesz, pomyœla³a zzawziêtoœci¹, jak sobiepochodzisz, to ci z³oœæwywietrzeje z g³owy.Dreszcze, napiêcie powoliustêpowa³y. Ogarnia³a j¹ falaznu¿enia. Wtuli³a twarz wpoduszkê i rozp³aka³a siêbezg³oœnie.Tak Ÿle jak dziœ nie by³ojeszcze nigdy. NIgdy... O Bo¿e,co ona nawygadywa³a!#/0#28Eddie Raven czeka³niecierpliwie na ty³achrestauracji Sin NOmbre, ciekaw,co da mu nieznajomy.Dwadzieœcia minut temuprzeszuka³ pojemniki na stacjikolei podziemnej Bond Street,szukaj¹c gazet i papierów, ¿ebysiê nimi przykryæ na noc. O tejporze roku nie tyle by³o zimno,ile raczej wilgotno i cholernarosa.- Byle co wystarczy -powiedzia³ ochryple donieznajomego i ku swej uldzespostrzeg³ w jego oczach b³ysklitoœci, a to zwykle oznacza³ojak¹œ ja³mu¿nê.Trzykrotnie próbowa³, nimznalaz³ siê przed Sin NOmbre, izawsze bez skutku - pierwszy razzwymyœlano go, za drugimgro¿ono, za trzecim wyrzucono.Duma to by³o mêtne pojêciemajacz¹ce w przesz³oœci iwiedzia³ dobrze, czego siê mo¿espodziewaæ, robi¹c swój obchód.Najwa¿niejsze, ¿eby coœ zdobyæ,a poza tym niech siê wypchaj¹.- MO¿e byæ byle co.NIe by³ tak stary, na jakiegowygl¹da³, ani tak gruby czynieforemny. Pod zawszonymiwarstwami ubrania jego bia³e jaklarwa cia³o by³o koœciste ichude, a szczecina brodydodawa³a wiele do jegopiêædziesiêciu lat. ¯ycie dawnoju¿ go z³ama³o, przekrwione oczyspogl¹da³y têpo na œwiat. Sta³teraz ko³o s³u¿bowego wejœcia dorestauracji na ty³ach NorthAudley Street z paczk¹ gazet podpach¹, gmeraj¹c przy sznurku,jakim by³ przewi¹zany jegopozbawiony guzików p³aszcz,jakby on sam by³ paczk¹. Nag³owie nosi³ brudn¹ we³nian¹czapkê.- Masz - powiedzia³ nieznajomywracaj¹c; zmiana w jego g³osieœwiadczy³a, ¿e zaczyna³ ¿a³owaæswego odruchu. - MO¿esz towzi¹æ.Dwie butelki, dwie butelkiczerwonego marokañskiego wina!Eddie Raven schwyci³ je³apczywie. O Jezu!- Dziêkujê panu.- Da³em pierwszy i ostatniraz, zrozumiano?- Dziêkujê panu.Uradowany pokuœtyka³ przedsiebie, skrêci³ ko³o hoteluShelley, kieruj¹c siê w stronêGrosvenor Square. Dwie butelki -i to jak ³atwo zdobyte! NIejakieœ tam resztki przez kogoœzostawione.Za czwartym razem uda³o siê,naprawdê uda³o...Z Upper Brook Street wyjecha³ataksówka, przepuœci³ j¹ wo³aj¹ccoœ weso³o do kierowcy i ruszy³prosto w kierunku pomnika...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]