full(5), moje ebooki

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Krzysztof Cirkot
Wyżej już tylko
BOGOWIE
©
Copyright by Krzysztof Cirkot & e-bookowo 2009
Grafika i projekt okładki: Krzysztof Cirkot
ISBN 978-83-61184-79-9
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
Kontakt:
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie I 2010
Krzysztof Cirkot:
Wyżej już tylko bogowie
Strona
|
4
SPIS TREŚCI
Rozdział 3: Szlachetna Szajka ............................................................ 17
Rozdział 4: Dalej z prądem ................................................................. 51
Rozdział 5: Nocna Wizyta ................................................................... 55
Rozdział 7: Przebudzenie .................................................................... 71
Rozdział 8: Ostatnie chwile............................................................... 130
Rozdział 9: Niedokończony Połów ..................................................... 134
Rozdział 10: Nieoczekiwana wizyta ................................................... 141
Rozdział 11: Czas decyzji.................................................................. 146
www.e–bookowo.pl
 Krzysztof Cirkot:
Wyżej już tylko bogowie
Strona
|
5
R
OZDZIAŁ
1:
S
POTKANIE W GÓRACH
Zmierzch zapadał szybko. Kolejne konstelacje gwiazd zapalały się na nieboskłonie jak
światełka w oknach jakiegoś olbrzymiego miasta–molocha. Zerwał się wiatr, mocny i lodowaty,
przeszywający ubranie sztyletami zimna. Tabron Thur siedział ze złożonymi nogami, oparty
o zakrwawiony szorstki głaz i grał na swojej krzywej cisowej fujarce smętną pieśń w dolnej okta-
wie. Delikatne dźwięki nieskomplikowanej melodii zlewaly się w jeden hipnotyczny rytm, jakby to
nie była muzyka lecz odgłosy natury. Nie poruszał się. Jedynie od czasu do czasu, przy szybszej
zmianie akordów, ścięgna i mięśnie w jego potężnych ramionach falowały skórą, jak wystraszone
ryby taflą wody w stawie. Siedział na martwym czerwonym szakalu, którego przed chwilą udusił
gołymi rękami. Między bosymi stopami poniewierały mu się przeżute liście czilungu, umoczone
w lepkiej jak maź posoce zwierząt, które zabił tego wieczora.
Brazidas konał. Nie miał już siły przeżuwać twardych jak wyprawiona skóra liści. Kwasko-
waty sok czilungu, zmieszany ze śliną, jeszcze spływał cienką strużką przez spuchnięty przełyk do
żołądka, ale już nie pomagał. Jad od licznych ukąszeń rozlewał mu się po ciele, niszcząc wszystko
na swej drodze. Gorączka nasilała się, rany cuchnęły rozkładem. Wzrok mętniał. Widział kolo-
rowe plamy na peryferiach wizji, całe obszary nieba to czerniały to znów rozbłyskały łunami bia-
łego światła. Leżał na swoim płaszczu, a w ręku trzymał skakar, młynek modlitewny pewnego
ludu, u którego kiedyś był kapłanem i wodzem, i którego na koniec uwolnił od ich boga. Przed-
miot wibrował jeszcze z cicha z grzechotem, który w pełnej mocy doprowadzał zwierzęta do
ataków panicznego lęku, nawet samobójczej śmierci, a ludzi niekiedy do obłędu. Nawet teraz,
kiedy bestie już uciekły, a wrzask młynka ucichł, jeszcze drżały mu ręce i powieki, a jedną nogę
ciągle wyginał bolesny jak wszyscy diabli skurcz.
W pewnej chwili ujrzał coś, jakiś cień przesuwający się po nieboskłonie. Czy to złudzenie?
To złudzenie, powtarzał z jakąś chorobliwą fascynacją, obracając słowo w ustach jakby to
miało być ostatnie słowo jakie wypowie. Złudzenie, miraż, obłęd, halucynacja.
Ktoś wylądował obok, stal i drewno stuknęły o kamień. W powietrzu niosło się jeszcze
echo głośnych słów. Brazidas skupił wzrok, choć oczy nie chciały już słuchać. Przed nim stała
kobieta jak zjawa. Wiatr targał długie, kręcone kasztanowe włosy i próbował ściągnąć jej z ra-
www.e–bookowo.pl
   [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • filmowka.pev.pl
  •